piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 13

 Ben odruchowo zasłonił Megan sobą i sięgnął po broń. Chwycił za rękojeść i wycelował czubkiem miecza w przeciwnika, który wyłonił się zza rogu. Drygnął i omal nie upuścił miecza gdy zobaczył w kogo celuje.

 -Oh, Ben nie możesz tracić kontroli -Magnus trudem powstrzymał się od śmiechu.

 Megan wyszła zza pleców nocnego łowcy i na widok czarownika wyraźnie jej ulżyło. Posłała mu szybki uśmiech i powiedziała:

 -Witaj Magnusie, jak nas znalazłeś?
 -Cóż, zważywszy na to, że mówiliście mi o tym, iż się tu wybieracie i przed chwilą dostałem dość nieskładną wiadomość od mojego znajomego Paul'a, który napisał coś o jakiejś pomyłce i tunelach bez wyjścia, to nie było to takie trudne.
 -Masz zamiar nam pomóc? - spytała na jednym tchu wpatrując się w przyjaciela. Nie znała go od tej strony, bezinteresowna pomoc, to zdecydowanie nie on.
 -Oczywiście -Bane mówiąc to popatrzył się wymownie na Bena, dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać.
 -Ja może pójdę..Poszukać reszty. Spotkajmy się tutaj za piętnaście minut -nie była pewna czy da radę znaleźć swoich towarzyszy w tak krótkim czasie, ale musiała zostawić ich samych. Wiedziała, że łączy ich coś więcej niż wspólna misja.
 -Jasne, nie śpiesz się- Magnus mówiąc to podszedł bliżej Bena i szepnął coś, czego dziewczyna nie była już w stanie usłyszeć.

 ***
 Po drodze Megan zastanawiała się nad życiem jej matki. W sumie nigdy o nic nie pytała, bo wiedziała, że jej przeszłość wiązała się głównie z nocnymi łowcami, z którymi obie nie chciały mieć nic wspólnego. Teraz jednak rozumiała, że to może jej w czymś pomóc, że być może jej matka wie coś o dzieciach nieba i piekła, coś co pomoże jej ich znaleźć.
 Szła przez dłuższą chwilę, zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją, gdy nagle usłyszała kroki. Miała pewność, że to jej towarzysze zanim ich jeszcze zobaczyła. Luna rzuciła jej się na szyję bez większego powodu, ponieważ nie widziały się zaledwie pół godziny. Jack był pogrążony w swoich myślach, ale brunetka zupełnie to rozumiała. Każdy z nich miał do tego teraz największe prawo.
 Wyjaśniła im po krótce sytuację i oczywiście spotkała się z szokiem i niedowierzaniem. Nikt z nich nie podejrzewał, że Magnus Bane może wykazać się bezinteresowną pomocą.
 Po drodze nie rozmawiali ze sobą, tylko od czasu do czasu sprawdzali czy ciemność ich nie zgubiła i zatrzymywali się aby odetchnąć. Meg była im ogromnie za to wdzięczna, bo mimo iż zdołała się już przyzwyczaić do małego pomieszczenia, wciąż bała się, że zostanie tu na zawsze. Wierzyła jednak w Magnusa i jego łaskawą pomoc. Ufała mu.
 Gdy tylko dotarli na miejsce Magnus stanął przed nimi. Ben stał blisko niego i nawet w ciemności można było zauważyć, że się rumieni. Megan rzuciła pytające spojrzenie Bane'owi, ale ten udawał, że tego nie widział.

 -Użyjemy bramy, aby powrócić do Instytutu, nie ma innego wyjścia- czarownik mówił szybko, jakby bał się, że ktoś mu przerwie. Na jego szczęście nikt nie protestował.

 Wszyscy stali z boku przyglądając się, jak Magnus tworzy jasno błyszczącą niebieskawą poświatę, o okrągłym kształcie. Megan przemknęło przez myśl, że to odzwierciedlenie jego duszy. Powstrzymała się jednak przed powiedzeniem tego na głos, nie jej rolą było opowiadanie tandetnych, mało śmiesznych żartów.
 Pierwsza poszła Luna, która tak samo jak Ben i Jack miała duże doświadczenie z rzeczami tego typu. Dla Meg był to natomiast pierwszy raz kiedy robiła coś takiego. Nie stresowała się jednak, strach również nie ogarnął jej myśli. Była ciekawa, chciała spróbować czegoś nowego.
 Kiedy przeszli już wszyscy mieszkańcy Instytutu, a została tylko ona i Magnus, bez wahania podeszła do bramy.
 Zanim jednak rzuciła się w otchłań magii i światła uważnie przyjrzała się czarownikowi:

 -Magnusie co jest między tobą, a Benem? - takie samo pytanie zadała jej ostatnio Luna, ale chodziło wtedy o Jacka i nią samą. Oczywiście teraz było to zupełnie co innego. Jej pytanie miało jakiś sens.
 -Megan, przecież wiesz. On jest w moim typie. - Oczywiście, że był. Czarne włosy, niebieskie oczy, mogła się tego domyśleć.
 -Musisz go chronić, pamiętaj. - Powiedziała to z pełną powagą, bała się o zdrowie, ale również psychikę łowcy. Mimo, iż nie była z nim blisko, nie chciała aby Luna traciła brata, a Jack parabatai. Nie było miejsca na śmierć. Nie teraz. Nie czekając na odpowiedź rzuciła się w otchłań.
 -Zawsze.

 ***

 Gdy pożegnawszy się i podziękowawszy Magnusowi wyczerpani weszli frontowymi drzwiami do Instytutu, przywitała ich głucha cisza.

 -Cholera – prawie wykrzyczała Luna.
 -Co się stało? - zapytali wszyscy naraz.
 -Właśnie trwa zebranie, zupełnie o tym zapomniałam!

 Po tych słowach rzuciła się w głąb korytarza, zapewne do biblioteki, gdzie zazwyczaj miały miejsce spotkania Clave z doradztwem.
 Po chwili Ben również odłączył od nich kierując się schodami na górę, nie powiedział nic, ale nie musiał się tłumaczyć, w końcu miał do tego zupełne prawo.

 -Jesteś głodna? - zapytał znudzony Jack, podczas gdy ona wciąż stojąc pod drzwiami, sprawdzała instagrama na swoim telefonie. Podniosła wzrok gdy usłyszała jego pytanie i entuzjastycznie pokiwała głową, nagle zdając sobie sprawę ze swojego głodu.

 Udali się razem do kuchni, nie odzywali się do siebie, szli w milczeniu, a ich ramiona się stykały. Megan była świadoma pomocy jakiej udzielił jej Jack w tunelach, w sumie nie była pewna co by bez niego wtedy zrobiła.

 -Chciałabym ci jeszcze raz podziękować za to co zrobiłeś dla mnie wtedy, w tunelu.
 -Daj spokój Reheaven, aż tak podobałem ci się w roli bohatera?
 -Nie schlebiaj sobie.

 Chłopak cudem powstrzymał się od uśmiechu. Gdy weszli do kuchni powiedział jej aby usiadła, a sam udał się w stronę lodówki. Wyciągnął z niej masło, szynkę oraz ser. Z pojemnika na pieczywo wyciągnął chleb tostowy i wyjąwszy dwie kromki włożył je do tostera.

 -Jesteś pewna, że nie masz tej listy z nazwiskami rekrutów? - spytał dla zabicia czasu, ale ciekawy.
 -Niestety tak, zawsze miałam ją przy sobie. Zawsze w tylnej kieszeni spodni.

 Jack posłał jej pokrzepiający uśmiech i przeczesał opadające na oczy, włosy palcami. W momencie, w którym  zrobiły się tosty chłopak odwrócił się i położył je na talerzach. Posmarował masłem i położył szynkę i ser. Podał Megan, a ona uśmiechnęła się.

 -Dziękuję, czy od teraz będziesz mi robił śniadanie do łóżka i herbatę na każde zawołanie?
 -Skąd ta teoria? Jezu chcesz mnie wykończyć, rozgryzłem cię. -dziewczyna zaśmiała się, trochę głośniej niż powinna. - Nie próbuj zaprzeczać Reheaven, nic z tego.
 -Oh daj spokój, wkrótce będziesz o to błagał.
 -O co? O to aby być twoim służącym? Dziękuję bardzo, ale ta wizja zbytnio mi nie odpowiada, no wiesz mam swoją dumę i te sprawy.    
 -Czyżby?

 Ich rozmowę przeszkodził znajomy dźwięk otwierających się drzwi. Do pomieszczenia wszedł wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Mniej więcej w ich wieku. Miał platynowe włosy, mocne rysy twarzy i ciemne, wpadające w czerń oczy. Był przepiękny, niczym arcydzieło. Przez chwilę trwali tak, patrząc się na siebie w milczeniu. Po chwili jednak na twarzy chłopca pojawił się tajemniczy uśmiech i przemówił niskim, gardłowym głosem, a jego arystokracki akcent był mocno wyczuwalny.

 -Najmocniej przepraszam, że przeszkadzam.
 -Nic się nie stało – powiedziała oszołomiona dziewczyna i wstała z miejsca podchodząc do nieznajomego. Jack niezauważalnie przewrócił oczami. Wyciągnęła w jego stronę rękę. -Megan Reheaven.
 -Przyjemność po mojej stronie, Sebastian Morgenstern.


//NORA
Mamy nadzieję, że przerwa świąteczna przebiega wam cudownie w rodzinnym gronie może już za późno ale życzymy wesołych świąt.
P.S. prosimy o komentarze chociaż najkrótsze bo niemamy pojęcia czy jest dalej sens ciągnąć historię.

sobota, 19 grudnia 2015

Rozdział 12

-Na pewno nic ci nie zginęło?
Chyba po raz setny pytała Alexandra. Nie miała pokoju. Wszyscy bardzo przejęli się wczorajszym włamaniem do pokoju Megan. Dziewczyna nie do końca wiedziała czy przez to, że została naruszona jej prywatność czy dlatego, że ktoś zdołał dostać się do Instytutu niepostrzeżenie. Ze względu na jej bezpieczeństwo zamieszkała w innym pokoju. W sumie dziewczynie to odpowiadało bo był naprzeciwko pokoju Luny. Wyglądał dokładnie taki sam jak jej wcześniejszy. Tylko łazienka była większa. Meg spojrzała na zegar. Miała dokładnie godzinę do wyjścia na ,,imprezę". Wszyscy ustalili że żeby nie wzbudzać podejrzeń powiedzą wszystkim, że idą na impreze. Oczywiście problemem była Pia ale Jack powiedział, że się ty zajmie. Meg opuściła jadalnie, w której jadła kolacje. W pokoju przebrała się w strój bojowy a włosy związała w kucyka. Gdy spojrzała na siebie w lustrze zamarła. Przeraziło ją, że tak w krótkim czasie stała się jedną z nich. Przez lata ona i jej matka przeklinały nocnych łowców a teraz mieszkała w Instytucie i walczyła w ich wojnie. Nie rozumiała jak mogli się samookaleczać rysowaniem run tylko po to by być silniejszym albo szybszym a teraz jej ciało pokrywały mniejsze lub większe blizny po znakach. Nie widziała czy jej się to podoba.
Jej rozmyślanie przerwało pukanie do drzwi. Megan wyszła na korytarz i rzucając pokrzepiający uśmiech bardzo zdenerwowanej przyjaciółce wyszły razem na dwór gdzie czekali na nich Ben, Jack i Paul.
**
Po jeździe dusznym metrem Megan była przeszczęśliwa, że mogła pooddychać świeżym powietrzem. Byli kilka przecznic od Hyde Parku gdy nagle Paul zatrzymał się.
-To tutaj - oznajmił ich przewodnik.
-O ile mi wiadomo park jest 10 minut drogi  stąd -zmarszczył brwi Jack.
Ich przewodnik przewrócił oczami.
-Jeżeli chcecie wejść do podziemi nie uruchamiając przy tym ich zabezpieczeń jest tylko jedna droga..kanały.
Luna jęknęła a Megan zrobiło się gorąco. Jedną z jej słabości była klaustrofobia.
-Nie ma innej drogi?
Starała się aby jej głos brzmiał jak najmniej żałośnie.
-A co Reheaven strach cie obleciał?
Jack chyba świetnie się bawił widząc przerażenie dziewczyny.
-Pieprz się, Herondale.
Chłopak miał już coś odpowiedzieć ale przerwał im Paul.
-SŁUCHAJCIE..jest jedna bardzo ważna sprawa korytarze w podziemiu przesuwa łają się równo co 2 godziny 15 minut i 13 sekund gdy zostaje wam dwie minuty do przesunięcia rozlega się tykanie..z moich obliczeń wynika, że następne przesunięcie będzie za 2 godziny.
-Jak mamy się tam odnaleźć skoro korytarze się przesuwają? -Luna zmarszczyła brwi
-Nie mam pojęcia i tak powiedziałem wam więcej niż Cleave.
-Wiem i jesteśmy ci wdzięczni.
Luna przytuliła na chwile chłopaka. Gdy się odsunęła Paul życzył im powodzenia i odszedł.
-Więc znamy zasady. Trzymamy się razem. Podobno gdzieś na wschodzie jest wyjście.
Pierwszy wskoczył Ben za nim Luna. Meg została sama z Jackiem.
-No idź.
Dziewczyna pokazała gestem ręki aby chłopak szedł pierwszy.
-O nie...muszę iść za tobą żebyś nie uciekła.
Megan przewróciła oczami i zeszła po śliskiej drabinie na dół. Jakaś ciemna ciecz moczyła jej buty. Szła powoli przyciśnięta do ściany. Im dalej szła tym bardziej musiała się skulać.
-Uwaga przejście jest strasznie małe -powiedział Ben
Gdy Ben i Luna byli po drugiej stronie Jack krzyknął.
-Słyszycie to?
Żadne się w tym momencie nie poruszyło. Meg wstrzymała na chwile oddech. Nagle coś gdzieś stuknęło. Skamieniała z przerażenia nie wiedziała co robić. Po chwili rozległ się huk i znieruchomiałą Meg ktoś pociągnął do tyłu. Poczuła jak ląduje na przemoczonej ziemi. Gdy poczuła, że kamienie spadają z sufitu zasłoniła kark i przyległa płasko do ziemi. Nagle wszystko ustało. Dziewczyna pomału wstała a za nią Jack leżący obok niej. Tam gdzie przed chwilą było przejście stała ściana zza, której wydobył się krzyk Luny
-O MÓJ BOŻE ZABIJE PAULA NIGDY NIE BYŁ DOBRY Z MATMY.
-LUNA? Wszytko w porządku?
-Tak nic nam nie je..
Nagle ucichła.
-LUNA? - tym razem to Jack krzyknął
-SŁYSZAŁEŚ TO KTÓŚ TU JEST!
Gdy rozległy się obce głosy Jack chwycił Meg za rękę pobiegli w nieznanym im kierunku. Biegli przez 5 minut gdy Jack zatrzymał się.
-Ślepy zaułek znowu..
Megan zrobiło się duszno i miała czarno przed oczami.
-O nie..-jęknęła.
Próbowała oddychać jak najgłębiej ale nie potrafiła. Byli pod ziemią. Zgubieni. Z mała ilością pożywienia i wody. Mogą być ścigani. Nie mają jak wyjść. Miała wrażenie, że ściany się kurczą, a ona musi się coraz bardziej skulać. Gdy opadła na kolana wydawało jej się, że jest w pudełku. Małym ciemnym. Że już nigdy z niego nie wyjdzie.
Ktoś przycisnął ją do siebie i zaczął głaskać po głowie. Szeptał jej imię i to, że wszystko będzie dobrze. Gdy się ocknęła popatrzyła w górę i ujrzała głębokie czekoladowe oczy Jacka.
-Rozumiem, ten przypływ adrenaliny i inne sprawy, ale chyba zapominasz że masz dziewczynę? Poza tym jestem całkowicie pewna, iż dam radę bez twojej pomocy.
Chłopak uśmiechnął się pokazując szereg śnieżnobiałych zębów.
-Jezu Meg, choć raz zachowuj się tak jakbyś mnie potrzebowała, przynajmniej udawaj.
Dziewczyna się roześmiała. Wstali i postanowili iść w przeciwnym kierunku niż podążali do tej pory. Szli w kompletnej ciszy. Chyba z 20 razy zmieniali kierunek. Każdy korytarz wyglądał tak samo. Momentami Meg miała przejawy napadów ale je dusiła. Po dobrej godzinie ich zapasy były na wykończeniu. Cisze przerwał Jack.
-Nie mówiłaś, że masz klaustrofobie.
-Jakoś nie było okazji.
Nagle dostrzegła czarne uchylone drzwi. Jack podążył za jej wzrokiem i wyciągnąwszy nóż seraficki podszedł do drzwi. Gdy uchylił je na oścież ktoś skoczył na niego już miał uderzać gdy dostrzegła znane mu niebieskie oczy.
-BEN?
Chłopak spojrzał na Jacka zaskoczony.
-Sorry stary nie wiedziałem, że to ty..
-Złaź ze mnie.
-MEG!
Luna podbiegła do dziewczyny i ją przytuliła.
-Bałam się strasznie o was...Chodźcie pokażę wam coś.
Weszła do pomieszczenia. Był nim mały składzik oświetlany gołą żarówką. Kilka pudeł stało pod ścianą.
-W sumie nic nie znaleźliśmy tylko parę papierów z długami paru osób i zdjęcia.
Mówiąc to wręczył je Megan. Jack przez jej ramie przyglądał się ludziom na fotografiach. Pierwsze pięć zdjęć przedstawiało ubranych na czarno mężczyzn, których Meg nigdy nie widziała. Ale szóste zdjęcie przedstawiało dobrze znaną jej kobietę. Jej ciemne włosy były związane w koński ogon i patrzyła się znudzonym wzrokiem w obiektyw.
-Ja ją znam - niewiele myśląc wyznała. Trzy pary oczu patrzyło wyczekująco na nią - to moja matka..
*
-Nadal nie rozumiem po co tym ludziom zdjęcie mojej matki.
Szli na wschód szukając wyjścia wszyscy byli wstrząśnięci ich odkryciem. Luna przystanęła na chwile.
-Meg przejrzyjmy jeszcze raz te nazwiska.
Dziewczyna sięgnęła do tylnej kieszeni dżinsów ale nic tam nie znalazła.
-o nie..musiałam je zgubić...
Jack miał coś powiedzieć ale nagle rozległ się ten sam odgłos co około dwóch godzin temu. Megan znowu została powalona na podłogę. Gdy wszystko dobiegło końca okazało się, że znowu zostali rozdzieleni. Została sam na sam z Benem.
-No to możemy sobie wreszcie pogadać.
Chłopak uśmiechnął się słabo do Meg.
-Tak, chyba nie zaczęliśmy dobrze.
-Wiem, że cie irytuje ale nie robię tego specjalnie.
Przez moment szli w ciszy.
-Nie irytujesz mnie porostu...z początku nie ufałem ci..ta cała sytuacja z Magnusem..znaczy z Czarownikiem...znaczy - zakłopotany próbował zachowywać się naturalnie - No kradzież nie mówi dobrze o człowieku.
-To był błąd.
-Rozumiem.
Szli i dalej rozmawiali gdy nagle z zza rogu wyszła postać...

~TESSA








poniedziałek, 7 grudnia 2015

Rozdział 11

-Nienawidzę alkoholu, nigdy w życiu więcej nie tknę tego świństwa – upiła łyk wody i odstawiła szklankę na biurko.

 Luna przewróciła oczami, niemalże się uśmiechając. Od ponad godziny musiała słuchać narzekań przyjaciółki i oczywiście miała dość. Zablokowała telefon i niechętnie schowała go do kieszeni jeansów. Wstała z łóżka Megan i podeszła do niej.
 Brunetka uniosła na nią wzrok mrużąc oczy.

 -Powiedz mi co jest między tobą, a Jackiem?
 -Co? -poderwała się z miejsca przez co blondynka była zmuszona odsunąć się parę kroków. -Błagam cię, czy ty się słyszysz?
 -Dobra, tylko pytam – zasłoniła usta dłonią, zanosząc się śmiechem. Osiągnęła oczekiwany efekt-Meg wstała z miejsca, teraz zdecydowanie łatwiej będzie ją wyciągnąć z pokoju.
 -Nigdy więcej tego nie rób.

 Luna podeszła do szafy dziewczyny i szeroko ją otworzyła. Czekała na jakąkolwiek reakcję ze strony Megan, ale nie doczekała się nawet marnych wyzwisk.
 Korzystając więc z okazji wyjęła z szafy czarne jeansy z wysokim stanem oraz szary tshirt. Rzuciła ubrania w jej stronę i kierując się w stronę drzwi powiedziała krótko:

 -Czekam na dole.
 -Co? O co chodzi, nigdzie się nie ruszam!
 -Masz pięć minut.

 Megan głośno westchnęła. Wzięła ubrania i poszła do łazienki, gdzie założyła je na siebie. Związała włosy w niskiego kucyka i przejrzała się w lustrze. Sieńce pod oczami nie pozwalały zapomnieć o wieczorze minionej nocy. Nie do końca była pewna co się wtedy stało. Zdawała sobie sprawę ze znacznego przesadzenia z alkoholem, ale martwiła się możliwą obecnością narkotyków lub środków odurzających, bo owszem zdarzało jej się być pijaną, ale to było coś więcej. Była jakby w transie. Nie umiała przestać.
 Potrząsnęła głową i nagle przypomniała sobie domniemanego sprawcę jej stanu. Czarne oczy, postawił jej drinka. Nie pamiętała nic więcej, to musiało jej wystarczyć. Na chwilę zapomniała o zbliżającej się wojnie i postanowiła go znaleźć. Jeśli dwa dni jej nie wystarczą po prostu porzuci ten pomysł. W Londynie na każdym kroku można spotkać gwałcicieli, dilerów; a jej jedynym tropem są te czarne oczy.
 W przypływie nagłego entuzjazmu wyszła z pokoju i zbiegła na dół po schodach. Luna już czekała na nią przy drzwiach prowadząc z kimś leniwą pogawędkę przez telefon. Na jej widok szybko zakończyła połączenie i uśmiechnęła się:

 -Co tak długo?-rzuciła i otworzyła drzwi, chłód zaskoczył je obie. Szybko założyły swoje kurtki i szczelnie owinęły się szalikami.

 Po wyjściu długą chwilę milczały przyzwyczajając się do listopadowej pogody.

 -Właściwie to zaczyna mnie boleć głowa.

 Luna wzniosła oczy ku niebu i wykonała nieokreślony gest ręką informujący, że nie ma zamiaru z nią już dłużej rozmawiać.

 -Na serio, umieram.
 -Zamknij się, dasz radę.

 ***

 Obserwował ją przez dłuższą chwilę. Cieszył się każdą chwilą w jakiej przebywał w ukryciu. Wiedział, że niedługo będzie musiał się ujawnić i wniknąć w to co oni nazywają codziennością. Ale jak mogą takową prowadzić podczas regularnej wojny. Wmawiają sobie, że coś robią, ale teoretyczne działania nie mają znaczenia. To jest walka.
 Wczorajszej nocy odbył pierwszy kontakt z celem. Cały czas miał przeczucie jakby o czymś zapomniał, o dość istotnym elemencie, który nie wiedzieć czemu wypadł mu z głowy.
 Dziś zapowiadało się tak jak zwykle po imprezach. Nudził się już od pierwszych minut po przebudzeniu. Nocował w pobliskim pensjonacie, zbyt ryzykownym byłoby wrócenie do bazy. Ktoś mógłby go śledzić. Zawiadomił więc tylko swojego przełożonego dzwoniąc, na pewnie usunięty już z bazy, numer. Porozumiewali się oczywiście szyfrem.
 Wbrew jego oczekiwaniom cel oddalił się od stałego miejsca pobytu. Nie poszedł za nią, zdecydował się przeszukać Instytut.

 ***
 Weszły do zatłoczonej kawiarni. Megan oczywiście to pasowało, wreszcie znalazła się w ciepłym pomieszczeniu. Usiadła czym prędzej przy stoliku obok okna i nie czekając na Lunę zamówiła kawę. Blondynki jednak nie interesowała ani kofeina ani błagania jej towarzyszki o zajęcie miejsca. Stała i rozglądała się po pomieszczeniu, szukając tego po co przyszła.
 Gdy wreszcie udało jej się to znaleźć pomachała w tamtym kierunku ręką i po chwili obok nich stanął chudy, niski mężczyzna. Kręcone czarne włosy wystawały spod czarnej czapki. Bordowy sweter był zaciągnięty w paru miejscach, a czarne spodnie wisiały na chudych jak patyki nogach. Pod pachą trzymał laptopa, a w ręce kurczowo ściskał papierowy kubeczek, który pewnie wypełniony był kawą.

 -Hej, miło cię znowu widzieć -powiedział i wykonując niezgrabny ruch objął Lunę ręką, w której trzymał napój.
 -Ciebie też, dobrze że jesteś – mówiąc to wreszcie zajęła miejsce.

 Chłopak usiadł tuż obok blondynki i otworzył laptopa kładąc go na stoliku. Megan odchrząknęła wymownie przypominając światu, że mimo wszystko wciąż istnieje.

 -Oh, Megan to Paul, Paul to Megan – uśmiechnęła się przepraszająco w stronę przyjaciółki.
 -Hej – powiedział tylko nie odrywając wzroku od komputera.
 -Cześć, także może byłabyś łaskawa powiedzieć mi kto to do cholery jest? - zniecierpliwiona przewróciła oczami.

 Kelnerka przyniosła jej kawę. Meg zmusiła się do uśmiechu i cicho podziękowała.

 -To mój przyjaciel z doradztwa, pracuje nad miejscem bazy rekrutów – ostrożnie dobierała słowa.
 -Myślałam, że ty nie wiesz o.. - brunetka zdziwiona prawię wypuściła z ręki kubek z kawą. Skąd Luna wiedziała o ich planie?
 -Jake mi powiedział wczoraj na imprezie -Megan pokiwała głową.

 Siedzieli przez chwilę w milczeniu wsłuchując się w charakterystyczny dźwięk wciskania klawiszy na komputerze.

 -Znalazłem coś – powiedział po dłuższej chwili Paul, kiedy obie dziewczyny rozmawiały o szczegółach planu.
 -Co? - zapytały obie naraz.
 -Ich baza znajduje się w Hyde Parku, a dokładniej mówiąc-pod.
 -Skąd to wiesz? - zapytała blondynka.
 -Zanotowano wzrost elektrycznomagnetyczności na tych terenach, widziano również parę dziwnie wyglądających osób znikających w niewyjaśnionych sytuacjach. Niestety nie mogę określić na jak wielkim obszarze położona jest ich baza.
 -Nieprawdopodobne, jak w tak krótkim czasie udało im się to zbudować? -Luna niemal wykrzyknęła, towarzysze rzucili jej ostrzegawcze spojrzenie.
 -Pod Hyde Parkiem od dawna znajdowały się tunele, najprawdopodobniej wykopane w szesnastym wieku. To labirynt dla kogoś kto nigdy tam nie był. Nie należały do nikogo. Nawet Fearie nie zasiedliły tych terenów – wyjaśnił Paul, wciąż wpatrując się w ekran.
 -Dlaczego? -spytała Meg.
 -Ponieważ nikt nie wiedział jak tam wejść. Aż do teraz.

 ***
 Megan zmęczona pchnęła drzwi do swojego pokoju. Nacisnęła włącznik światła i zamarła, cudem powstrzymała się od krzyku. Jej pokój wywrócony był do góry nogami.
 //NORA

środa, 25 listopada 2015

Rozdział 10

Zmieszani mężczyźni odskoczyli od siebie jak poparzeni. Nastała niezręczna cisza, którą jako pierwszy przerwał Magnus.
-Jack czy ciebie nie nauczyli, że do cudzego mieszkania się puka?
Chłopak otrząsnął się ze zdziwienia i spojrzał z wyrzutem na Czarownika.
-Gdybym nie miał powodu wierz mi nie wszedł bym do tej kolorowej nory..Staliśmy z Meg na zewnątrz gdy jacyś mężczyźni wychodzący z baru obok kłócili się co zrobić z anielskim dzieckiem.
-CO?
Ben i Magnus byli zszokowani nie myśleli, że zaszło to już tak daleko.
-Chodźcie, Meg poszła ich śledzić.
Jack odwrócił się i wyszedł na zewnątrz. Magnus spoglądał przez chwile na Bena jakby czegoś oczekiwał ale ten udając, że tego nie widział ruszył juz na dwór. Czarownik westchnął i biorąc swój cekinowy płaszcz do kostek i kapelusz poszedł w ślady za chłopcami.
Niespodziewanie dziewczyna stała oparta o ścianę i bawiła się swoim telefonem spojrzała na Magnusa i uśmiechała się do niego ale był to przelotny gest, który widział tylko Czarownik.
-Dlaczego nie poszłaś za tamtymi kolesiami?
W głosie Jacka było słychać zdenerwowanie. Jego głos był zachrypnięty. Czyżby idealnie opanowany Nocny Łowca zaczął się denerwować? Magnus przyrzekł sobie w duchu, że będzie zwracał większą uwagę na zachowanie Jacka.
-Ci mężczyźni mówili o jakiejś głupiej grze komputerowej. Szli prosto do tutejszego salonu gier. I jak? Pomożesz nam?
Magnus spojrzał na Bena, który za wszelką cenę próbował uciec od jego wzroku.
-Tak pomogę - Czarownik nie spuszczał oczu z Nocnego łowcy
-Świetnie. Gdy sprzątałam z Luna pudła w Instytucie napotkałam listę nazwisk, które mogą być przydatne.
Meg podała spisane nazwiska z dokumentu Czarownikowi.
-Poszukam jakiś informacji na ich temat. Odezwę się jak coś znajdę a teraz przepraszam ale mam coś ważnego do załatwienia.
Magnus odwrócił się i zniknął w głębi mieszkania.
-Wiecie w Instytucie nie ma nic przydatnego do roboty...więc może byśmy wyskoczyli na jakąś imprezę?
Jack musiał się rozluźnić. To co widział przed chwilą nie mógł rozważać na trzeźwo. Chyba wszyscy byli poddenerwowani bo bez protestu zadzwonili do Luny i Pii zapraszając je na wspólną zabawę.
*****************
Klub o uroczej nazwie ,,EVIL DRINK'' był przepełniony przyziemnymi przyjaciele przepychali się koło mokrych od potu ciał. Meg odłączyła się od grupy i siadła przy barku gdzie zamówiła drinka. Obserwowała tańczących i zastanawiała się jak by wyglądało jej życie bez Nocnych Łowców. Gdyby tego wieczoru gdy uciekła z domu nie poszła do Magnusa tylko do domu dziecka. Może byłaby szczęśliwsza...Jej rozważanie przerwał barman który podał jej drinka już chciała zapłacić gdy mężczyzna powiedział:
-To od cichego wielbiciela - mrugnął do niej i zostawił ja samą z trunkiem.
Meg dobrze wiedziała, że nie powinna tego robić ale coś w jej głowie kazało jej to wypić. Zastanawiała się jeszcze przez chwile a potem wypiła drink za jednym razem. Zakręciło jej się w głowie i jedyne co zdążyła dostrzec to czarne jak dziura oczy.


Gdy Jack wreszcie znalazł Meg było dawno po 3 wszyscy pijani wrócili do Instytutu, a on jako odziwo jedyny trzeźwy ruszył na poszukiwanie zaginionej przyjaciółki. Zguba bawiła się w najlepsze wśród obcych ludzi i popijając co rusz nowe trunki. Gdy dziewczyna dostrzegła chłopka próbowała go zmusić do zabawy ale Jack był silniejszy i wyciągnął Meg przed klub.
-CO TY ROBISZ SZTYWIANKU JA TU SIĘ ŚWIETNIE BAWIĘ!
-Meg chyba słuch ci się zepsuł od tej muzyki bo naprawdę nie musisz krzyczeć a poza tym zabawa skończona idziemy do domu.
-Czy ja wyglądam jak dziecko Jack spadaj do domciu ja idę do klubu.
-Jesteś pijana.
Rzeczywiście była ledwo się trzymała na nogach co chwile chwiała się w jedną albo w drugą stronę. Dziewczyna wykrzywiła twarz w grymas niezadowolenia zupełnie jak małe dziecko.
-Wcale nie jestem...Nie matkuj mi tutaj tylko spieprzaj do tej Pii a ja idę do moich nowych znajomych.
-Zazdrosna jesteś?
-SŁUCHAM?? Żarty sobie stroisz..myślisz, że jak twoja dziewczyna wygląda jak super modelka ja będę się czuła gorsza?? - prychnęła i ruszyła w stronę klubu
Chłopak przewrócił oczami i westchnął wziął Meg na ręce i pomimo jej ciągłych krzyków i szarpań doniósł ją do najniższej stacji metra z której pojechali do Instytutu.
Gdy weszli do środka wszyscy już spali. Jack zaniósł dziewczynę do jej pokoju. Już chciał ją postawić gdy zobaczył że przysnęła. Westchnął i położył ją do łóżka. Miał już wstawać i iść do siebie gdy dziewczyna przewróciła się na plecy tak, że chłopak oparty na rekach wisiał nad Meg. Uśmiechnęła się pokazując śnieżnobiałe zęby. Jack po chwili wahania odsunął się od Meg i nie oglądając się za siebie wyszedł z jej pokoju.
Megan została sama ze swoją okropną migreną.

~TESSA
Naprawdę bardzo przepraszamy, że w ostatnim czasie rozdziały pojawiają się tak rzadko.  Obiecujemy, że postaramy się coś zrobić ale niestety - szkoła. Piszcze w komentarzach jak myślicie co stanie się dalej i jak potoczą się losy Megan, Jacka i no cóż Pii:)) 






środa, 11 listopada 2015

Rozdział 9

Mimo wszystko Ben się zarumienił, zanim oczywiście ogarnęło go niepohamowane poirytowanie. Wstał na równe nogi, przeczesał włosy palcami i spojrzał im obojgu prosto w oczy. Szukał podstępu, a przede wszystkim jakiś oznak szaleństwa.

 -Dlaczego myślicie, że to dobry pomysł? - Zapytał cudem opanowując się od krzyku.
 -Cóż, podobasz się Bane'owi, nie znamy nikogo innego kto byłby w stanie go przekonać, pokładamy w tobie wszelkie nadzieje i jesteś naszą ostatnią deską ratunku – zaczął wyliczać Jack – A no i zabójczo wyglądasz w stroju bojowym, który będziesz musiał założyć kilka razy w czasie przeprowadzania naszej akcji – ostanie nie wiązało się bezpośrednio ze sprawą Magnusa, ale każdy z nich dobrze wiedział, że podczas misji czarownik będzie miał na czym zawiesić oko.

 Ben przewrócił oczami i starał się siłą woli stłumić narastający w nim ból. Włoski na karku były lepkie od potu, na skórze pojawiła się gęsia skórka. Wiedział, że za mniej niż godzinę zacznie mieć drgawki, jeśli nie weźmie narkotyku. Potem wystąpią mdłości, mięśnie staną się wiotkie, a on sam bezużyteczny. Runy nie pomogą, nic nie pomoże. Tylko narkotyk. Wyobraził sobie jak zalewa go narastająca fala ekstazy. Jak jego naczynia krwionośne rozszerzają się w przypływie ciepła.
 Chciał jak najszybciej to poczuć, musiał pozbyć się nieproszonych gości. Musiał.

 -Zrobię to – zdecydowany oczekiwał od nich ulgi czy radości, dostał jednak tylko uśmiechy. Nieszczere uśmiechy.
 -W takim razie ubieraj się – Jack machnął ręką na jego dresy. - Idziesz z wizytą do Magnusa Bane'a.

 Ben stał przez chwilę nieruchomo. Zacisnął dłonie w pięści. Nie o to mu chodziło, podjęcie przez niego decyzji miało doprowadzić do ich odejścia. Do zostawienia go samego. Miał zaspokoić swój głód, ale teraz wszystko obróciło się przeciwko niemu.

 -Dajcie mi chwilę -powiedział stanowczo i wskazał palcem na drzwi.
 -Jasne, czekamy na dole. - Powiedziała Meg, wyraźnie powstrzymując Jack'a przed powiedzeniem czegoś niestosownego – Pośpiesz się.

 Wyszli zostawiając go samego ze swoimi myślami. Ben poczekał chwilę upewniając się, że na pewno tu nie wrócą, że na pewno go nie przyłapią na ukrywaniu się w pokoju. Wstał i szybko podszedł do drzwi. Przekręcił kluczyk w zamku, będąc teraz pewnym swojej prywatności.
 Wyciągnął spod kołdry pudełeczko. Chwilę przyglądał mu się, ściskając je tak mocno, że po paru sekundach jego kostki były śnieżnobiałe. W końcu poddał się i otworzył trzymany w rękach przedmiot. Wziął jedną z kilku saszetek i odłożył pudełko na łóżko. Podszedł do biurka i wysypał połowę zawartości na blat. Saszetkę odłożył do pudełka, które po chwili zajęło swoje stałe miejsce pod łóżkiem.
 Wytarł spocone dłonie o spodnie po czym nerwowym ruchem zaczął szukać swojego portfelu. Znalazłszy go wyciągnął najpierw kartę i dokładnie oddzielił od siebie proszek formując z niego trzy proste kreski. Miał wprawę.
 Schował kartę z powrotem do portfela po czym wyjął banknot. Zwinął go w rulonik i poczuł znajome ukłucie, tuż nad sercem. Znak parabatai. Koniec liny łączącej go z Jakiem lekko się napiął. Dał mu ostrzeżenie. Ben jednak nie robił sobie z tego wiele. Za pierwszym razem gdy to poczuł bał się, że Jake czuje to samo i wie, że coś jest nie tak. W tym przypadku jednak było to jednostronne. Tak jakby runa ostrzegała tylko Bena i broniła Jake'a przed prawdą.
 Nie czekając chwili dłużej schylił się. Jeden koniec zrolowanego banknotu przyłożył sobie do nosa, a drugi do początku białej kreski. Wciągnął narkotyk szybko, bezceremonialnie. Powtórzył tę czynność jeszcze dwa razy zanim się wyprostował.
 Poczuł napływającą do jego serca radość, odchylił głowę do tyłu i pozwolił sobie na chwilę cudownej przyjemności. Poczuł się silny i pełny mocy. Miał wrażenie, że runy na jego ciele zaświeciły srebrnym światłem. Czuł się panem własnego losu, czuł że może wszystko.
 Nagle przypomniał sobie o Meg i Jake'u. Zaświeciły mu się oczy i na jego twarz wpełzł leniwy uśmieszek gdy pomyślał o Magnusie. Miał ogromną ochotę spotkać się z czarownikiem.


 Zapukał do drzwi, a w oczekiwaniu na gospodarza rozejrzał się po okolicy.
 Magnus Bane, wysoki londyński czarownik mieszkał w centrum miasta. Strefa 1. Domy tutaj były okropnie drogie, ale z pewnością nie stanowiło to dla Magnusa żadnej przeszkody. On dosłownie pływał się w pieniądzach.
 Nagle ogromne drzwi otworzyły się, a w nich stanął wysoki mężczyzna. Ubrany jedynie w bokserki od Calvina Kleina i czarny tshirt z nadrukiem, zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Ben siłą woli powstrzymał się od jakieś sprośnej uwagi na temat jego stroju.
 Bane zaprosił go gestem dłoni do środka i odsunął się aby ten mógł przejść.

 -Co cię do mnie sprowadza, nocny łowco?
 -Ty -Ben czuł się niesamowicie swobodnie, przeszło mu więc przez myśl, że może wziął za dużo narkotyku, ale zreflektował się bo przecież nie ma limitu przyjemności.
 -Miło mi -Magnus uśmiechnął się i mrugnął do niego. - Napijesz się czegoś?
 -Nie dzięki, nie lubię mieszać. Wiesz, źle mi to robi – powiedział zupełnie swobodnie, nie było czego ukrywać. Tak przynajmniej myślał.
 -Serio? Przyszedłeś do mnie na haju? -Przez chwile czarownik czuł jedynie oburzenie i obrzydzenie, ale znalazłszy dobre strony tej sytuacji szybko dodał – Może być zabawnie.
 -Nawet nie masz pojęcia jak bardzo.

 Ben w Instytucie przebrał się w czarne spodnie, jasny podkoszulek i szarą bluzę. Teraz poczuł się niesamowicie pewnie więc zdjął bluzę.
 Magnus przygryzł wargę. Nie, nie mógł o tym myśleć. Nie mógł go wykorzystać, ale Ben najwidoczniej sam tego chciał. Chciał czegoś od Bane'a, ten postanowił się więc przekonać co to takiego.

 -A więc, Ben – przerwał patrząc mu głęboko w oczy – po co do mnie przyszedłeś?
 -Oh Magnusie, nie bądź niecierpliwy. Nie spodziewałem się tego po tobie – chłopak zrobił parę kroków w stronę swojego towarzysza. Rzucił dotychczas trzymaną w ręce bluzę na podłogę.
 -Nie każ mi czekać – odwrócił się wprawiając chłopca w osłupienie i podszedł do barku. Nalał sobie whiskey i obrócił się w jego stronę.
 -Przyszedłem ponieważ mam do ciebie prośbę -Ben poczuł dziwne ukłucie w sercu, jakby ostrzeżenie. Nie umiał tego jednak dobrze odczytać. Po prostu postanowił to zignorować.

 Bane z zainteresowaniem wykonał gest ręką zachęcając go do mówienia.

 -Musisz nam pomóc w sprawie z rekrutami.
 -Nam? Ależ Ben..
 -Działam z Meg i Jake'iem. Potrzebujemy cię, nie uda nam się bez twojej pomocy.
 -Cóż powiedzmy, że zgodzę się już teraz. Powiedzmy, że nie znając dokładnego planu, ani waszych racji powiem „tak.” Co wtedy? Co będę z tego miał?
 -Będę ci dogodnie wdzięczny, Magnusie – uśmiechnął się i znów zrobił parę kroków w jego stronę.
 -Owszem to kusząca propozycja, ale chcę czegoś więcej. Będziesz moim dłużnikiem.
 -Um, jasne -nocny łowca zdziwiony prostotą jego wymagań rozluźnił się. Nawet nie zauważył kiedy zaczęło mu tak bardzo zależeć na wykonaniu zadanego mu zadania.

 Bane podszedł do chłopaka. Stali bardzo blisko, lecz nie dotykali się. W pomieszczeniu zrobiło się gorąco. Czarownik uśmiechnął się leniwie.
  -Pozwól, że teraz poproszę cię o spłacenie długu Ben

 Nie dał mu dojść do słowa, po prostu ujął jego twarz w dłonie. Nocny łowca zaciągnął się zapachem jego perfum i zamknął oczy. Magnus musnął kciukiem jego dolną wargę. Zawisł w powietrzu parę milimetrów od jego ust.

 -Pocałuj mnie Ben

 Nagle usłyszeli trzaśnięcie drzwiami, odskoczyli od siebie obaj przerażeni.

 -Co wy do cholery robicie?! Ben?!
                         //NORA

środa, 28 października 2015

Rozdział 8

Clave przybyło jak zwykle punktualnie. Do Instytutu wprowadziło się tymczasowo około 15 nowych osób. Luna biegała po budynku i załatwiała różne papierkowe sprawy. Mijała dużo znajomych twarzy lecz i kilka takich, które widziała pierwszy raz w życiu. Wszyscy byli ubrani podobnie. W czarne eleganckie garnitury. Tylko parę kobiet miało ołówkowe spódnice i szpilki. Dziewczyna szła do biblioteki. Bycie w radzie miało wiele przywilejów. Między innymi możliwość bycia na spotkaniach Clave. Lune niepokoiły niektóre pomysły Nephilim. Widać było, że nie wiedzą co robić. Otworzyła ciężkie mahoniowe drzwi poczuła, że wzrok każdego uczestnika zebrania jest kierowany prosto na nią przepraszając za spóźnienie usiadła na swoim miejscu przy wilkiem stole. Alexandra wstała.
-A więc wszyscy są obecni. Możemy zaczynać...
Szykowały się długie nudne godziny.
******************************************************************************
Ben chodził po pokoju. Już nie mógł wytrzymać. Jego pragnienie było nie do wytrzymania. Próbował wszystkiego. Wypił co najmniej dwa litry wody, wyrzuł paczkę gum zapalił papierosa. Wszystko na nic. Jego ciało cały czas żądało jednego. Narkotyku. W końcu się poddał. Usiadł na łóżku i wyjął z pod niego pudełeczko. W środku znajdowały się saszetki z proszkiem. Już miał wziąć jedną gdy usłyszał pukanie do drzwi. Szybko schował pudełko wraz z zwartością pod kołdrę. W samą porę ponieważ w drzwiach pojawił się Jack.
-Hej..wszystko w porządku?
Ben zmarszczył brwi. Spojrzał w lustro stojące nad komodą i zobaczył ze wygląda okropnie. Cały spocony i miał wygniecioną koszulkę.
-Tak wszystko dobrze...spałem-Odpowiedział
Przyjaciel przyglądał się jeszcze chwile ale zaraz usiadł na krześle naprzeciwko Bena. Chłopak poczuł wyrzuty sumienia. Jack był dla niego jak brat zawsze wszystko robili razem. Ale bał się jego reakcji. On go by nie zrozumiał. Nie ma takiej opcji.
-Słucham.
-Dobrze wiesz ,że Clave za dużo nie zrobi w stosunku do rekrutów.-Przerwał na chwile obserwując reakcje przyjaciela-Za dużo jest ich by zgodnie podjęli decyzje. Dlatego my możemy im pomóc. Megan znalazła listę nazwisk moglibyśmy..
-Chwila jacy MY?-Ben przerwał Jackowi, doskonale wiedział po co przyszedł.
-Chcemy żebyś do nas dołączył.
-Co chcecie zrobić?
-Znaleźć kryjówkę rekrutów i dowiedzieć się kto nimi zarządza zmusić go do mówienia pewnie wiedzą więcej o tych dzieciach niż my.
Nastała cisza. Nie chciał tego robić. Jeżeli coś poszło by nie tak...Nie chciał myśleć o konsekwencjach. Ale czuł, że musi im pomóc. Za te wszystkie kłamstwa za odsuwanie ich od siebie.
-Zgoda.
-Serio?
Na twarzy Jacka było widać zaskoczenie. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Pewnie myślał, że Ben będzie potrzebować naprawdę mocnych argumentów.
-Tak pomogę wam.
Nagle rozległo się pukanie.
-PROSZE!
Krzyknął Jack. Ben popatrzył na przyjaciela z wyrzutem, miał go upomnieć, że to jego pokój i to on będzie decydował o tym czy ktoś ma wejść czy nie ale dał sobie spokój ponieważ w drzwiach stała Megan. Chłopak zdziwił się ponieważ dziewczyn anie była zbyt częstym gościem w jego pokoju. Prawdę mówiąc nigdy tu nie była. Dlatego tez rozglądała się po pokoju Bena ze zdziwieniem. Nie był to pokój typowego nastolatka. Wszędzie wisiała broń i wszystko było idealnie czyste. Żadnych brudnych ubrań tylko nieskazitelny porządek.
-A właśnie jest jeszcze jedna rzecz o której musimy pogadać-przerwał ciszę Jack.
-Zgodził się?-zapytała Meg
Ben pokiwał głową.
-Więc mam nadzieje, że się domyślasz, że sami nie zrobimy za dużo w związku z rekrutami. Potrzebny jest nam czarodziej. Dobry czarodziej. A mianowicie Magnus Bane. I tu zaczyna się twoja rola.
-Słucham?
-Masz przekonać Magnusa, że warto nam pomóc.

Chłopaka zamurowało.

~TESSA

wtorek, 20 października 2015

Rozdział 7

 Przyszedł dzień przyjazdu Clave. Najstarsi mieszkańcy Instytutu oraz Luna jako członkini doradztwa od rana byli na nogach. Wielokrotnie sprawdzali liczne zabezpieczenia i rozmawiali o skuteczności czarów chroniących nałożonych na budynek przez Magnusa Bane'a. Cudowny zapach kawy wypełniał wszystkie pomieszczenia jakby zmuszając ich do racjonalnego myślenia, mimo wczesnej pory.
Richard poprawił okulary, nie odrywając wzroku od papierów trzymanych w dłoni. Śledził każdy z punktów dotyczących tego co należy zmienić w Instytucie na czas pobytu Clave. Co chwilę odhaczał pojedyncze rzeczy krążąc po całym Instytucie. Zatrzymał się w holu aby spojrzeć na godzinę. 5:38. Zostało niecałe pięć godzin do przyjazdu członków doradztwa i Clave. Wpatrzony w punkty odnoszące się do estetyki pokojów, które mają zostać zamieszkane uniósł kubek do ust. Z niechęcią jednak stwierdził, że jest on pusty. W zamiarze zrobienia sobie już trzeciej kawy skierował swoje kroki w stronę kuchni. Zatrzymał się jednak gdy usłyszał znajome trzeszczenie drzwi i dźwięk naciskanej klamki. Odwrócił się i cierpliwe czekał na nieproszonego gościa. Nie obawiał się niczego, czary są zbyt silne aby ktoś ze złymi zamiarami mógł wejść.
Brunetka uspokoiła oddech po czym otwierając drzwi na odpowiednią szerokość, weszła do środka. Czarny podkoszulek lepił się jej do ciała, a nogi bolały od przebytych kilometrów.

-Megan? - podskoczyła przerażona i przybierając pozycję obronną odwróciła się w stronę dochodzącego głosu.

W pierwszej chwili zalała ją fala ulgi gdy zobaczyła najstarszego mieszkańca budynku. Potem jednak z niezadowoleniem przypomniała sobie o pozycji Richarda w radzie. Ten zmierzył ją badawczym wzrokiem wysuwając wnioski. Czekając na jej odpowiedź wysilił się na zachęcający do rozmowy gest dłonią.

-Ja, um, ja – starała się wymyślić jakąś sensowną wymówkę, kiedy jej sumienie przypomniało o sobie – poszłam pobiegać – wypaliła zdając sobie sprawę z konsekwencji.
-Dobrze, każdemu przyda się ruch. Trzeba trenować, ponieważ nadciąga coś strasznego.

Lightwood obrócił się i powracając do poprzednich czynności poszedł do kuchni. Megan przez chwilę stała w bezruchu i rozważała to co się właśnie stało. Słowa jakie wypowiedział z niesamowitym spokojem i przekonaniem mężczyzna rozbrzmiewały w jej głowie. Przez miesiąc ukrywała swoje poranne wypady, a teraz przekonała się o swojej niewinności. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powinna pójść za Richardem i wyjaśnić zaistniałą sytuację, odepchnęła jednak od siebie ten pomysł i udała się do swojego pokoju.

Grafik dzisiejszego dnia był napięty, każdy miał jakieś zajęcie. Dziewczyna nie miała więc wiele czasu na umycie się i przygotowanie. Założyła czarne dresy, czarne trampki i luźny szary tshirt aby podczas wykonywanych czynności nie czuć niekomfortu. Związała włosy w kucyka i uprzednio sprawdzając telefon wyszła z pokoju.
Odnalazła Lunę z którą chciała podzielić się nieistotnymi informacjami. Rozmawiały przez chwilę, podczas segregowania różnych dokumentów, które miały zostać wyniesione na strych aby nie zajmowały cennego miejsca. Śmiejąc się nie zauważyły kiedy do biblioteki wszedł Ben.
Pierwsza zauważyła go brunetka. Wspomnienia krótkiej i chaotycznej rozmowy z Magnusem powróciły do niej, lecz mimo to starała się nie wyrażać tego grymasem twarzy. Nie próbowała rozmawiać o tym z Benem. Nie chciała wtrącać się w jego życie, bo nie lubiła gdy ktoś robił tak w stosunku do niej. Narkotyki to poważna sprawa, zdawała sobie z tego sprawę więc zapewniła Magnusa, iż będzie mieć na niego oko. Nic więcej, wiedziała że przyjaciel tak tego nie zostawi i będzie sprawował opiekę nad nocnym łowcą. Zwłaszcza, iż ten wpadł czarownikowi w oko.
-Alexandra kazała to przesortować i pozbyć się niepotrzebnych papierów. Pozostałe razem z innymi zanieść na strych. - Meg dopiero teraz zauważyła duży karton, który dźwigał.
-Jasne- odparła podchodząc do niego i biorąc pudło.
Luna pomachała mu gdy wychodził, ale on nie odwzajemnił gestu. Cóż, nic nowego. Brunetka usiadła na podłodze obok dziewczyny i uniosła wieko pudła.

-Serio, dlaczego oni pomyśleli o tym wszystkim w dzień przyjazdu? Jakbyśmy nie mogli zacząć parę dni temu – jęcząc Megan wyjmowała kolejne arkusze sortując na dwie kupki. Te, które nie były poskreślane i zamazane kładła na tą, którą należy zachować, a pozostałe na stos tych do spalenia.
-Mieli dużo na głowie, w sumie też się im dziwię, ale zostały cztery godziny, to wystarczająco dużo -Luna jakby nieprzekonana do własnych słów robiła wszystko szybko, ale dokładnie.
-Jasne, nie wątpię przecież w nasze umiejętności sortownicze. Jeśli nie wyjdzie mi z tym całym zabijaniem zatrudnię się na poczcie.

Wybuchnęły śmiechem, nie przerywając jednak czynności.
Godzinę później dwa ogromne stosy czekały na zapakowanie do pudeł. Megan zajęła się tą kupką którą należało zachować. Bezceremonialnie upchnęła tony dokumentów w trzech pudłach i biorąc jedno na ręce oznajmiła, iż idzie na strych.
Z parteru czekała ją długa droga, a karton zdawał się warzyć więcej od niej samej. Wchodząc jednak na przestronne poddasze zdumiała się jak szybko tu dotarła. Postawiła papiery w rogu i usiadła na podłodze odpoczywając po wykonanym wysiłku. Na dole czekały na nią jeszcze dwa pudła, ale ona nie chciała dręczyć się tą smutną wizją.
Nagle jej uwagę przyciągnęła pojedyncza kartka wystająca z pudełka, które przed chwilą przyniosła. Wyciągnęła ją i przeczytała tłustym drukiem napisany nagłówek: REKRUCI. Przebiegła wzrokiem listę nazwisk nie znajdując żadnego znajomego. Zastanawiała się co ta lista tu robi i kto ją sporządził. Zastanawiała się też czy to wszyscy rekruci, ponieważ na kartce znajdowało się około pięćdziesięciu nazwisk. Postanowiła zachować ją dla siebie i podzielić się swoim znaleziskiem z Luną i Jakiem, którzy zadeklarowali swój udział w poszukiwaniu dzieci nieba i piekła. Nie wiedziała jeszcze jak, ale ta lista mogła im w tym pomóc.
Skończyła swoją pracę pół godziny później gdy wracała ze strychu, na który zaniosła ostatnie pudło. Gdy usłyszała burczenie w brzuchu zdała sobie sprawę, że jeszcze nic dzisiaj nie jadła. Zamiast więc do pokoju, skierowała się w stronę kuchni.
Zastała tam skośnooką dziewczynę, która siedząc przy stole piła kawę oglądając jakieś kolorowe czasopismo.

-Hej – przywitała się otwierając lodówkę.

Pia nie patrząc na nią odpowiedziała coś cicho, a następnie zamknęła gazetę i zabierając swoją kawę wyszła z pomieszczenia.

-Tak u mnie też wszystko w porządku – Meg przewróciła oczami i wyciągnęła mleko z lodówki.

W ciszy zjadła płatki rozmyślając nad listą. Jakby na jej życzenie w kuchni pojawił się Jack. Miał na sobie biały tshirt z krótkim rękawem, oraz szare dresy. Jego tatuaże były idealnie widoczne. Megan jak zwykle zbyt długo zawiesiła na nich swój wzrok. Jakby odruchowo sięgnęła swojego atramentowego znaku, kładąc rękę na ramieniu. Składające się z prostych czarnych kresek, puste kwiaty zdawały się tak dziewczęco neutralne w porównaniu do agresywnych wzorów chłopaka.
Przygryzając kolczyk w wardze stanął przed nią i zastanawiając się nad swoimi słowami oparł ręce o blat stołu.
-Gapisz się – powiedział i tryumfalnie się uśmiechnął jakby jego słowa były nieoczywiste i rozbrajające.
-Nie pochlebiaj sobie – powiedziała wstając i wkładając miskę do zlewu. -Posłuchaj musimy porozmawiać.
-Właśnie tak myślę, że to robimy
-Znalazłam coś w papierach co myślę, że może nam pomóc znaleźć wybranych. - zbyła jego słowa i wyciągnęła z kieszeni listę podając mu ją.
-Myślisz, że jak ma to nam pomóc? - pokręcił głową oddając jej zmiętą kartkę uprzednio uważnie ją czytając.
-Możemy znaleźć kogoś z tych ludzi i zmusić go do mówienia. Oni wiedzą znacznie więcej niż my. Może nawet zaleźli jakiś trop. Pamiętaj, że jeśli oni znajdą ich pierwsi stanie się coś strasznego.
-Niby jak chcesz to zrobić? Żeby uzyskać informacje naszym jeńcem musiałby być ktoś ważny, a oni są dobrze chronieni jak i niebezpieczni. Zabiją cię jeśli się do nich zbliżysz. – Powiedział z irytacją, ale w jego oczach paliły się iskierki zaciekawienia.
-Musimy sprzymierzyć się z Benem – wypaliła nagle po chwili zastanowienia.
-Co? Niby jak ma to nam pomóc, on nigdy się nie zgodzi, a jeśli nawet wciąż stoimy w miejscu.
-Jeżeli go przekonamy, on będzie mógł posłużyć się swoim urokiem osobistym i przekonać Magnusa Bane'a aby nam pomógł – powiedziała patrząc mu w oczy z wyczekiwaniem i czystym zaangażowaniem.
-Skąd wiesz, że Bane będzie nim zainteresowany?
-Nie widziałeś jak na niego patrzył na ostatniej imprezie – skłamała nie mogąc wyjawić prawdziwego źródła swojego przekonania.

Trwali chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się nad dalszym działaniem. Nad dalszym przebiegiem rozmowy. W końcu Jack wziąwszy głęboki oddech, popatrzył na nią z nutą rozbawienia w oczach i powiedział:


-Czy Luna już wie o naszym planie?

//N 
Napisałam rozdział gdzieś tak o dwa tygodnie wcześniej niż zamierzałam, a więc dzięlę się nim z wami już teraz. Mam nadzieję, że się spodobał i jak zwykle zachęcam do komentowania(bardzo motywującej zresztą rzeczy). 

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 6

Meg siedziała na kanapie już jakieś pół godziny odkąd wrócili do Instytutu. Głowa bolała ją niemiłosiernie ale musiała czekać na Lune, która poszła poszukać steli by narysować Iraztze przyjaciółce. Sytuazji nie poprawiała pewna para kłócąca się w pokoju obok. Dziewczyna nie poznała jeszcze dokładnie Pii ale chyba nie spodobało jej się to, że zamiast czekać aż przyjedzie jej chłopak poszedł się zabawić i wrócił kompletnie pijany.
-PIA JA TEŻ CHCE SIE CZASEM ZABAWIĆ NIE RÓB DRAMATU!
Dziewczyna nie wytrzymała wstała i energicznym ruchem ruszyła w stronę sąsiednich drzwi. Nie powinna przeszkadzać kłócącej się parze ale ich krzyki doprowadzały ją do szału.
-Przepraszam bardzo ale czy możecie odłożyć te kłótnie na kiedy indziej zaraz zbudzicie cały Instytut.
Jack już wytrzeźwiał ale wciąż wyglądał jakby myślami był gdzie indziej. Jego włosy były w totalnym nieładzie a brązowe oczy zaspane .Pia za to prezentowała się perfekcyjnie idealny makijaż i idealne włosy. Jej migdałowe oczy spiorunowały Meg.
-My się nie kłócimy.....tylko prowadzimy głośną konwersacje.
-Myślisz, że jak użyjesz poetyckiego określenia to wyjdziecie na idealną parę?-Pia chciała coś odpowiedzieć Meg ją uciszyła gestem ręki - Ne obchodzi mnie co robicie....ciszej BŁAGAM
Odwróciła się i wychodząc wpadła na Lune.
-Nie ma z wami Bena?
Jacke nagle zesztywniał i popatrzył pytająco na koleżankę.
-Poszedł z tobą..
-Ale musiał pójść do pokoju po coś nie wrócił do kuchni więc myślałam, że jest z wami.
Wszyscy wymienili ze sobą przerażona spojrzenia po chwili odezwał się Jack.
-Ale go z nami nie ma..........
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Metro było tak przyjemnie spokojne o tak wczesnej porze. Zegarek na ręce chłopaka wskazywał na 4:27. Właściwie nie chciał tam wracać. Nie lubił ogłuszającej muzyki i pijanych ludzi. Zazdrościł przyziemnym. Nieświadomi niczego mogli być wolni...żyć bez zasad i ciągłego uświadamiana wszystkim swojej wartości. I dlatego też czuł hipnotyzującą potrzebę powrotu na impreze. Tam mógł udawać zwykłego chłopaka nikt nie widział, że jest nocnym łowcą.
Gdy Ben wyszedł z metra skierował się od razu w boczną uliczkę. Już tu było dużo ludzi rzygających po kątach i ledwo trzymających się na nogach. Bramkarz pilnujący wejścia do klubu już nie zwracał uwagi kto wchodził a kto wychodził. Chłopak wszedł do środka i od razu poczuł duszący zapach papierosów. Dym wypełnił pomieszczenie jak gęsta mgła. Ben próbował dostrzec osobę której szukał. Czuł na sobie czyjś wzrok ale gdy się rozglądał nie dostrzegł nikogo kto by mu się przypatrywał. Znalazł ją w kącie pomieszczenia. Koło niej chłopak dostrzegł wiele osób żebrujących o chociaż odrobinę produktu, którym handlował. Gdy mężczyzna dostrzegł Bena kiwnął głową na przywitanie.
-To co zawsze-Rzucił chłopak nie wgłębiając się w szczegóły za dobrze się znali by o nie pytać.
Gdy dostał już torebkę z proszkiem odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb grupki ludzi. Miał zamiar robić to co zawsze wziąć narkotyk i bawić się z ludźmi jak ze starymi znajomymi. Ale nagle wpadł na kogoś. Już miał zwrócić mu uwagę żeby uważał jak chodzi gdy rozpoznał kocie oczy.
-Magnus Bane.
Mężczyzna patrzył przenikliwie na chłopaka. Ben nie mógł odwróć wzroku. Czarownik wyglądał idealnie w przyćmionym świetle lamp. Na jego skórze nie było ani kropelki potu. Jego włosy wyglądały jakby dopiero wstał z łóżka. Ben nabrał ochoty przeczesania ich palcami.
-Mogę wiedzieć co masz w kieszeni?
Chłopak domyślił się, że jego przypuszczenia o obserwowaniu go były słuszne. Ale ciekawiło go dlaczego Magnus to robił.
-Nie wiem o czym mówisz Czarowniku..
Na twarz Bane'a wpełzł złośliwy uśmieszek.
-Nie udawaj głupiego Ben. Masz zbyt piękne oczy by być tępym.
Chłopakowi zrobiło się gorąco ale nie był pewny czy to ze względu na uwagę Magnusa czy na to, że Bane dowiedział się o jego sekrecie. Nawet nie zauważył gdy ręka Magnusa wślizgnęła się do kieszeni jego kurtki i wyciągnęła narkotyk.
-No no no....Czy Nocni Łowcy wiedzą, że ich wychowanek jest uzależniony?
-Nie i się nie dowiedzą...
Chłopak zabrał czarownikowi torebkę i wyszedł z klubu zostawiając Magnusa...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dźwięk komórki obudził Meg z cudownego pozbawionego koszmarów snu. Na wyświetlaczu pokazało jej się ze już 10 raz Magnus dobija się do niej.
-Magnusie mogę wiedziec co jest tak pilnego..
-Wiedziałaś, że Ben bierze narkotyki? -Przyjaciel nie dął jej dokończyć
-CO?

~TESSA

DZIEKUJEMY ZA 1000 WYŚWIETLEŃ!Nawet nie wiecie ile dla nas to znaczy.Dziękujemy za każdy komentarz, chociażby najkrótszy. Przysięgam z ręką na sercu, że cieszymy się z każdego komentarza [objawia się to skakaniem z radość (dosłownie)] i prosimy o pisanie ich bo sa bardzo motywujące. Dziękujemy za wszystko i mam nadzieję, że rozdział się podoba piszcie co myślicie, że stanie się dalej!

sobota, 3 października 2015

Rozdział 5

29 października

Krótka czarna spódniczka ledwo zakrywała jej tyłek, należała też do grona niewielu ulubionych dziewczyny więc gdy obejrzała się w lustrze, na jej twarz wpełzł uśmieszek zadowolenia. Oczywiście, lubiła podobać się sobie.
Do obcisłego ciemnego topu dobrała skórzaną kurtkę, a stopy już teraz bolały ją od dziesięciocentymetrowych szpilek.
Włosy ściągnęła w ciasnego kucyka i wyjąwszy pojedyncze pasma włosów, ponownie obejrzała się w lustrze.
Była już na wielu imprezach w swoim życiu. Nie jest wcale tak, że każdą z nich pamięta. Po prostu niezliczone fotografie i rzekome historie jej znajomych utwierdzają ją w tym przekonaniu.
Odwróciła się od lustra i sięgając po swój telefon odrzuciła przychodzące połączenie. Upewniwszy się, że to nikt ważny schowała telefon do kieszeni kurtki i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Z dołu dobiegł ją gwar toczonych rozmów i zapach kawy. Do przyjazdu Clave pozostawało coraz mniej czasu więc starsi mieszkańcy Instytutu nie zajmowali się niczym innym jak rozmyślaniem nad rozłożeniem pokoi i innymi mało istotnymi sprawami. Rzeczy jak ta wydawały się głupimi drobnostkami które można zostawić na ostatnią chwilę, oni jednak wkładali w to całe swoje serce i było to okropnie frustrujące jak i zwyczajnie nudne.
Megan przewróciła oczami i udała się w stronę pokoju Jack'ea. Zapukała dwukrotnie i w oczekiwaniu aż chłopak otworzy drzwi, zaczęła bębnić palcami o udo wybijając jakiś przypadkowy rytm. Przewróciła oczami gdy po otwarciu przez niego drzwi dobiegł ją uderzający zapach wody kolońskiej.
Udała, że się krztusi na co odpowiedział jej śmiechem. Chłopak ubrany był w biały t-shirt, przetarte luźne jeansy, owiniętą wokół pasa ciemnoczerwoną koszulę w kratę i czarne conversy. Długie brązowe włosy zebrane miał w kucyk. 

-Gotowy? - zapytała nie trudząc się obciągnięciem spódniczki, która niebezpiecznie powędrowała w górę.
-Jasne, tylko wiesz na dworze jest jakieś cztery stopnie na plusie, nie sądzę żeby ten strój był – zastanowił się nad odpowiednim określeniem – wystarczający – skończywszy swoją wypowiedź omiótł ją wzrokiem od stóp do głów, wykonując przy tym niezrozumiały gest ręką.
-Ja natomiast nie sądzę, aby impreza była dobrym miejscem na założenie golfa i termo ocieplaczy- odwróciła się na pięcie i ostatnie słowa wypowiedziała już idąc w stronę schodów.
-Oczywiście – wymamrotał coś w odpowiedzi o tym, że powinien zdjąć swoje zanim wyjdą ale ona nie była w stanie tego usłyszeć ponieważ pokonywała właśnie ostatni schodek.

Na dole spotkała się z przenikliwym spojrzeniem Alexandry, nie zwróciła jednak na nią uwagi. Nie było takiej potrzeby.
Zaraz po tym jak Jack zszedł na dół, oboje usłyszeli znajomy śmiech i u szczytu schodów pojawiła się roześmiana Luna, obejmująca w pasie jak zwykle obojętnego Ben'a.
Dziewczyna założyła przylegającą granatową sukienkę z wycięciem na plecach oraz baletki. Meg przeszło jedynie przez myśl, że jej strój nie pasuje do panujących tam obyczajów.
Ben natomiast założył czarne spodnie oraz zwykłą ciemną koszulę. Zadziwiająco dobrze, jak na niego.
Gdy upewnili się, że mają ze sobą wszystko i założyli kurtki, wyszli i uderzył w nich chłód październikowego wieczoru. Megan zacisnęła usta w wąską kreskę i szybkim krokiem wyszła poza obręb Instytutu. Reszta podążyła za jej przykładem. Po drodze do metra nikt się nie odzywał. Przyglądali się mijanym po drodze ludziom, pogrążonym we własnych myślach. Każdemu z czwórki nocnych łowców przeszło przez myśl, że oni nie wiedzą co się dzieje. Na co narażony jest ich świat i jak skończy się to dla nich – bezbronnych, niewinnych ludzi.
Dotarłszy do metra wypełnili-oczywiście zbędne-formalności i wsiedli do pustego przedziału. Każdy z nich zajął miejsce siedzące. Po drodze Luna zamieniła parę zdań na dość niekonkretny temat z Megan, po czym każdy z nich znów zajął się swoimi sprawami.
Megan wyjęła telefon z kieszeni i ze zniecierpliwieniem czekała, aż strona główna na instagramie zachce się odświeżyć. Polubiła parę przypadkowych zdjęć, jakiś przypadkowych ludzi po czym musieli wysiadać więc rozłączyła się z wi-fi i jej telefon zajął swoje miejsce w kieszeni.
Gęsia skórka pokryła całe jej ciało gdy wysiadła z ciepłego, ogrzewanego przedziału. Ona po prostu szła dalej nie chcąc odwracać się w stronę Jack'a. Wiedziała jakim spojrzeniem to się skończy i nie chciała dawać mu tej satysfakcji, więc tylko zapięła kurtkę pod samą szyję.
Wyszli z metra i pokonali dalszą drogę pieszo.
Gdy znaleźli się pod domem Magnusa, serce Meg zaczęło bić szybciej. Była szczęśliwa i nareszcie mogła powiedzieć, że jest w domu.
Otworzył im sam właściciel, dziewczyna posłała mu słaby uśmiech i przedstawiła każdego z towarzyszy. Wzrok czarownika trochę dłużej spoczął na Benie, ale jakby nikt oprócz nich samych zdawał się tego nie zauważać. Początkowo trzymali się razem, lecz po dwóch drinkach ich drogi się rozeszły. Wspomnienia z tej nocy będą dzielić z kimś innym. Jeśli w ogóle będą ją pamiętać.
Megan celowo odmawiała alkoholu, pamiętała swoją rozmowę z Magnusem.
Upewniwszy się, że nikt z Instytutu nie będzie martwić się o jej nieobecność, po prostu odnalazła wzrokiem czarownika i przecisnąwszy się przez parkiet, zapełniony spoconymi ciałami złapała go za rękę odciągając od jego rozmówcy.
Mężczyzna chciał właśnie wygłosić jakąś złośliwą uwagę na temat jej zachowania, gdy poczuł jak jej ramiona owijają go w pasie. Dziewczyna przycisnęła policzek do jego klatki piersiowej i próbowała nie zakrztusić się nadmiarem jakiś drogich perfum. Trwali tak jeszcze przez chwilę, gdy czarownik odwzajemnił uścisk.

-Magnusie, tak bardzo za tobą tęsknię – powiedziała odsuwając się od niego, w pełni świadoma, że widziała go niecałe dwa dni temu.
-Chodź – podał jej rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa.

Zaprowadził ją do swojego gabinetu i upewniwszy się, że drzwi są zamknięte otworzył okno. Rześkie powietrze jakby koiło jej nerwy i nie wydawało się już zimne. Wręcz uzależniające. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć czarownik chwyciwszy się framugi okna postawił nogę na parapecie i zniknął w ciemności.
Brunetka stała przez chwilę rozważając w myślach czy powinna zrobić to samo. W końcu zdecydowała, że jest zbyt zdesperowana rozmowy z przyjacielem, więc ściągnęła buty i naśladując jego ruchy stanęła na dachu kurczowo trzymając się okiennicy.
Siedział na płaskiej powierzchni dachu wpatrzony w bezkresną ciemność, po prostu patrzył, rozmyślając.
Po kilku minutach starań dziewczyna wreszcie usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu.
Poczęstował ją papierosem, lecz ona odmówiła. Potrzebowała nikotyny, ale Magnus był teraz ważniejszy. On zrozumiał jedynie przez jej spojrzenie więc schował paczkę do kieszeni świecącej marynarki.

-Zaczynam rozumieć dlaczego moja matka nienawidzi nocnych łowców – słowo 'matka' z trudem przeszło jej przez gardło
-Ona ich nie nienawidzi, gdyby tak było prawdopodobnie zerwałaby z nimi wszelkie kontakty.
-Wiem – odparła zastanawiając się nad dalszą wypowiedzią – Nie rozumiem tych ludzi, są tacy obowiązkowi i zacofani. Traktują prawo jako rzecz świętą i przestrzegają je mimo iż jest po prostu idiotyczne
-Dura lex, sed lex - wyrecytował Magnus – Twarde prawo, ale prawo.
-Moja matka też taka jest? - zapytała nie do końca wiedząc czy chce o niej rozmawiać.
-Nie. Męczą ją tacy ludzie. Jest zupełnie taka jak ty. No cóż, przynajmniej była. Dlaczego pytasz?
-Nigdy tak naprawdę jej nie poznałam – powiedziała szczerze, odrzucając od myśli słowa Magnusa o ich podobieństwie.
-Powinnaś dać jej szansę
-Może jeśli ona wytrzeźwieje, jeśli to w ogóle możliwe. Może jeśli zacznie obchodzić ją moja nieobecność, może jeśli zadzwoni. Może.

Oboje wiedzieli, że należy na tym skończyć rozmowę. Jej słowa zawisły pomiędzy nimi. On nie chciał ich przyjąć, a ona wypluła je z siebie. Oczyściła z nich umysł. Po prostu nie chciała zakwaszać nimi jej myśli. Nie chciała myśleć o matce. Już nie.
Ona wstała jako pierwsza tłumacząc się pozostawionymi na pastwę losu towarzyszami. Nie chciała jeszcze odchodzić, pragnęła po prostu pozostać blisko przyjaciela i czuć się bezpieczna jeszcze przez chwilę. Jednak musiała, wiedziała że była odpowiedzialna za tych których tu przyprowadziła. Mimo iż nie obchodzili ją oni nie chciała robić nikomu kłopotów, sobie też nie.
Metro jak zwykle o tej porze było puste. Luna co chwile przerywała panującą ciszę śmiejąc się z nudnych żartów Ben'a. Jack szedł gdzieś z tyłu z trudem panując nad równowagą. Przy pomocy Megan wsiedli do przedziału i podczas dłużącej się w nieskończoność jazdy nie odzywali się do siebie.
Wysiadając Luna potknęła się i dzięki szybkiej interwencji brunetki nie doznała bliskiego kontaktu z ziemią.
Wrócili do Instytutu około drugiej nad ranem. Jack otworzył drzwi i zamarł uniemożliwiając innym wejście do środka. Megan zniecierpliwiona i zmarznięta przecisnęła się pod jego ramieniem i napotkała na sobie zaciekawione spojrzenie skośnych, brązowych oczu. Stała przed nią długonoga dziewczyna, oszołamiająco piękna. Jej uroda odrywała na chwilę od rzeczywistości. Brązowe włosy idealnie ułożone opadały kaskadą na jej ramiona.
Meg otworzyła usta aby coś powiedzieć, ale przeszkodził jej silny uścisk Jack'a na ramieniu. Wykrzywiła usta w grymasie bólu strącając jego rękę. Patrzyła jak stara się zachować równowagę podpierając się ściany ręką. Chłopak wreszcie poddał się i po prostu stąpając z nogi na nogę wpatrywał się z niedowierzaniem w dziewczynę. Wszystko trwało jakieś dziesięć sekund zanim on się odezwał:


-Pia.  



//Nora
NAPRAWDĘ BARDZO PRZEPRASZAM, ŻE ROZDZIAŁ JEST DOPIERO TERAZ, po prostu niezliczone obowiązki związane ze szkołą nie pozwalają mi być systematyczną:/ Mam nadzieję, że rozdział się podoba i błagam o komentarze, są najbardziej motywującą rzeczą na świecie!

piątek, 18 września 2015

Rozdział 4


-Nigdy ci nie mówił ,że ma dziewczynę? - Lune widać zdziwiła niewiedza Meg – Myślałam, że jesteś z Jackiem blisko...jak przyjaciele.
Dziewczyna przeszywała Megan wzrokiem jakby szukała potwierdzenia w wyrazie jej twarzy.
-Bez przesady Luna, Jack nie jest typem faceta, któremu chciałabym się zwierzać....jak widać z wzajemnością.
Zapadła niezręczna cisza. Normalnie Meg lubiła siedzieć z Luną nawet nie odzywając się do siebie ale teraz czuła podejrzliwy wzrok przyjaciółki na sobie. Jakby oczekiwała, że dziewczyna powie coś jeszcze...coś bardzo ważnego. Ale tak się nie stało. Pogrążona w myślach Meg rzuciła jakąś wymówkę w stronę przyjaciółki i nie czekając na odpowiedź wyszła z biblioteki. Stała sama w słabo oświetlonym korytarzu. Ruszyła w stronę swojego pokoju gdy nagle na drodze stanął jej Chapel. Dziewczyna miała tego grubego kota za najmądrzejsze zwierzę na ziemi. Gdy kot zaczął przeraźliwie miauczeć Meg zrozumiała, że chce ją dokądś zaprowadzić. Ruszyła więc za zwierzakiem. Prowadził ją do gabinetu. Dziewczyna przystanęła na chwile. Serce zaczęło jej mocniej bić jak zawsze gdy Aleksandra wzywała ją do siebie. Dziewczyna zawsze obawiała się ,że dyrektorka Instytutu domyśliła się prawdy. Zniecierpliwiony Chapel miauknął ponaglająco i zaczął ocierać się o nogi Megan. Wzięła więc głęboki oddech i jakby nigdy nic zapukała do drzwi gabinetu. Gdy rozległo się ,,proszę" dziewczyna weszła do środka. Znad biurka Aleksandra skinęła ręką na krzesło aby Megan usiadła. Gdy tylko usadowiła się na krześle Chapel wskoczył jej na kolana. Po Aleksandrze było widać zmęczenie. Miała wory pod oczami i zaczęła się garbić. Jednak gdy kobieta dostrzegła zatroskane spojrzenie wyprostowała się i powiedziała:
-Za parę minut w Instytucie pojawi się Magnus Bane aby umocnić nasze zaklęcie ochronne....Mam nadzieje Megan, że porozmawiasz z nim i przeprosisz go za swoje zachowanie. Zgodził nam se pomóc jeszcze raz tylko pod tym warunkiem.
Serce Megan zaczęło bić z wielką prędkością. Najchętniej uśmiechnęłaby się od ucha do ucha ale rzuciła tylko zwykłe ,,dobrze" miała nadzieje, że zabrzmiało całkiem obojętnie. Bo dziwne by było ekscytowanie się spotkaniem z mężczyznom, którego wcześniej próbowało się okraść.
Aleksandra wstała i ruszyła przez pokój gdy miała wychodzić rzuciła przez ramię:
-Zaraz przyprowadzę Bane'a masz być dla niego miła....i postaraj się go przekonać, że żałujesz tego co zrobiłaś - wychodząc trzasnęła drzwiami.
Tętno Megan nie zwalniało już nie mogła się doczekać aż zobaczy przyjaciela...może ją stąd zabierze. Minuty mijały a Magnusa dalej nie było. Dziewczyna próbowała się uspokoić ale denerwująco tykający zegar nie pomagał przy tym. Po jakiś piętnastu minutach Meg była już gotowa rzucić czymś w irytujące urządzenie gdy nagle usłyszała kroki na korytarzu. Zerwała się z krzesła. Do pomieszczenia weszła Aleksandra i jej najlepszy przyjaciel. Magnus miał postawione włosy na żel ze stanowczo zbyt dużą ilością brokatu i kocie oczy podkreślone kredką. Ubrany był w zamszową marynarkę i dżinsy w podłużne pasy. Na jego widok od razu zrobiło się Meg ciepło na sercu. Czarownik jak zawsze dobrze grał znudzonego sytuacja ale dziewczyna dostrzegła ulgę w jego oczach gdy mężczyzna ją zobaczył.
-Dobrze Magnusie Megan chce ci coś powiedzieć....zostawię was samych i tak muszę przygotować parę dokumentów związku z twoją pomocą - Aleksandra nie spuszczała oczu z Megan gdy wychodziła popatrzyła srogo na dziewczynę aby zachowywała się grzecznie.
Gdy kroki na korytarzu ucichły Magnus wreszcie się uśmiechnął:
-No no Meg co masz mi do powiedzenia?
Łowczyni poczuła ulgę i natychmiast przytuliła przyjaciela.
-Magnusie zabierz mnie stąd....chce mieszkać z tobą - błagała
Czarownik odsunął się od niej. Widać było, że też brakuje mu Meg.
-Ja też wole mieszkać z tobą Prezes Miał ma ostatnio dziwne humory. I nie chodzi tutaj o to, że ostatnio spodobało mu się moro...tylko o to, że prawie cały czas śpi...ale.. -Magnus próbował żartować ale jego głos brzmiał niepewnie
-Więc zabierz mnie stąd nie chce być tutaj pośrodku ich wojny...to nie mój problem tylko Nocnych Łowców.
Mężczyzna popatrzył na nią smutno.
-Ty jesteś Nocnym Łowcą - Gdy dziewczyna chciała przerwać uciszył ją wzrokiem - Tu jesteś bezpieczniejsza. I nie mówię tego dlatego bo nie chce się tobą zajmować bo chce. Ale nie zapewnię ci takiej ochrony jak Clave, a znając ciebie będziesz chciała walczyć. Tu cie wyszkolą jeszcze lepiej.
Megan pokiwała głową i wtuliła się w Magnusa.
-Ale będziemy się spotykać?
-Jasne mała, za dwa dni jest impreza u mnie weź znajomych. Upiją się tak, że nie zauważą jak wymkniesz się na kilka godzin. Okay?
-Okay.
Nagle Magnus zesztywniał. Odsunął się od niej w samą porę bo do środka wszedł Ben. Gdy zobaczył Magnusa znieruchomiał. Meg przewróciła oczami. Reagował jak każdy gdy widzi Czarownika po raz pierwszy. Chociaż w jego spojrzeniu nie było pogardy tylko... fascynacja. Dziewczyna popatrzyła na Magnusa, patrzył na chłopaka z tym swoim uśmieszkiem. No tak czarne włosy, niebieskie oczy typ Czarownika, mogła się tego spodziewać. Obiecała sobie w duchu, że zastanowi się nad sytuacją ale w tej chwili było tak niezręcznie, że musiała przerwać ciszę.
-Ben? O co chodzi?
Chłopak zamrugał oczami i zarumienił się. Widać było jego zakłopotanie. To powiększyło tylko ciekawość Meg.
-Czarownik jest potrzebny w pokoju głównym - rzucił tylko i obrócił się na pięcie.
Gdy zniknął dziewczyna popatrzyła na Magnusa.
-Podoba ci się - stwierdziła
Mężczyzna zamiast odpowiedzieć uśmiechnął się.
-Oczywiście, że Ci się podoba..


~~TESSA
------------------------------------------------------------------
No więc kolejny post przepraszam ,że tak późno ale nie miałam zupełnie czasu a dzisiaj dodaje bo jest specjalna okazja KTOŚ MA URODZINY NAJLEPSZEGO NORA <3
Zapraszam do komentowania to bardzo motywuje cieszymy się z każdego komentarza.
Dobranoc :)