wtorek, 20 października 2015

Rozdział 7

 Przyszedł dzień przyjazdu Clave. Najstarsi mieszkańcy Instytutu oraz Luna jako członkini doradztwa od rana byli na nogach. Wielokrotnie sprawdzali liczne zabezpieczenia i rozmawiali o skuteczności czarów chroniących nałożonych na budynek przez Magnusa Bane'a. Cudowny zapach kawy wypełniał wszystkie pomieszczenia jakby zmuszając ich do racjonalnego myślenia, mimo wczesnej pory.
Richard poprawił okulary, nie odrywając wzroku od papierów trzymanych w dłoni. Śledził każdy z punktów dotyczących tego co należy zmienić w Instytucie na czas pobytu Clave. Co chwilę odhaczał pojedyncze rzeczy krążąc po całym Instytucie. Zatrzymał się w holu aby spojrzeć na godzinę. 5:38. Zostało niecałe pięć godzin do przyjazdu członków doradztwa i Clave. Wpatrzony w punkty odnoszące się do estetyki pokojów, które mają zostać zamieszkane uniósł kubek do ust. Z niechęcią jednak stwierdził, że jest on pusty. W zamiarze zrobienia sobie już trzeciej kawy skierował swoje kroki w stronę kuchni. Zatrzymał się jednak gdy usłyszał znajome trzeszczenie drzwi i dźwięk naciskanej klamki. Odwrócił się i cierpliwe czekał na nieproszonego gościa. Nie obawiał się niczego, czary są zbyt silne aby ktoś ze złymi zamiarami mógł wejść.
Brunetka uspokoiła oddech po czym otwierając drzwi na odpowiednią szerokość, weszła do środka. Czarny podkoszulek lepił się jej do ciała, a nogi bolały od przebytych kilometrów.

-Megan? - podskoczyła przerażona i przybierając pozycję obronną odwróciła się w stronę dochodzącego głosu.

W pierwszej chwili zalała ją fala ulgi gdy zobaczyła najstarszego mieszkańca budynku. Potem jednak z niezadowoleniem przypomniała sobie o pozycji Richarda w radzie. Ten zmierzył ją badawczym wzrokiem wysuwając wnioski. Czekając na jej odpowiedź wysilił się na zachęcający do rozmowy gest dłonią.

-Ja, um, ja – starała się wymyślić jakąś sensowną wymówkę, kiedy jej sumienie przypomniało o sobie – poszłam pobiegać – wypaliła zdając sobie sprawę z konsekwencji.
-Dobrze, każdemu przyda się ruch. Trzeba trenować, ponieważ nadciąga coś strasznego.

Lightwood obrócił się i powracając do poprzednich czynności poszedł do kuchni. Megan przez chwilę stała w bezruchu i rozważała to co się właśnie stało. Słowa jakie wypowiedział z niesamowitym spokojem i przekonaniem mężczyzna rozbrzmiewały w jej głowie. Przez miesiąc ukrywała swoje poranne wypady, a teraz przekonała się o swojej niewinności. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powinna pójść za Richardem i wyjaśnić zaistniałą sytuację, odepchnęła jednak od siebie ten pomysł i udała się do swojego pokoju.

Grafik dzisiejszego dnia był napięty, każdy miał jakieś zajęcie. Dziewczyna nie miała więc wiele czasu na umycie się i przygotowanie. Założyła czarne dresy, czarne trampki i luźny szary tshirt aby podczas wykonywanych czynności nie czuć niekomfortu. Związała włosy w kucyka i uprzednio sprawdzając telefon wyszła z pokoju.
Odnalazła Lunę z którą chciała podzielić się nieistotnymi informacjami. Rozmawiały przez chwilę, podczas segregowania różnych dokumentów, które miały zostać wyniesione na strych aby nie zajmowały cennego miejsca. Śmiejąc się nie zauważyły kiedy do biblioteki wszedł Ben.
Pierwsza zauważyła go brunetka. Wspomnienia krótkiej i chaotycznej rozmowy z Magnusem powróciły do niej, lecz mimo to starała się nie wyrażać tego grymasem twarzy. Nie próbowała rozmawiać o tym z Benem. Nie chciała wtrącać się w jego życie, bo nie lubiła gdy ktoś robił tak w stosunku do niej. Narkotyki to poważna sprawa, zdawała sobie z tego sprawę więc zapewniła Magnusa, iż będzie mieć na niego oko. Nic więcej, wiedziała że przyjaciel tak tego nie zostawi i będzie sprawował opiekę nad nocnym łowcą. Zwłaszcza, iż ten wpadł czarownikowi w oko.
-Alexandra kazała to przesortować i pozbyć się niepotrzebnych papierów. Pozostałe razem z innymi zanieść na strych. - Meg dopiero teraz zauważyła duży karton, który dźwigał.
-Jasne- odparła podchodząc do niego i biorąc pudło.
Luna pomachała mu gdy wychodził, ale on nie odwzajemnił gestu. Cóż, nic nowego. Brunetka usiadła na podłodze obok dziewczyny i uniosła wieko pudła.

-Serio, dlaczego oni pomyśleli o tym wszystkim w dzień przyjazdu? Jakbyśmy nie mogli zacząć parę dni temu – jęcząc Megan wyjmowała kolejne arkusze sortując na dwie kupki. Te, które nie były poskreślane i zamazane kładła na tą, którą należy zachować, a pozostałe na stos tych do spalenia.
-Mieli dużo na głowie, w sumie też się im dziwię, ale zostały cztery godziny, to wystarczająco dużo -Luna jakby nieprzekonana do własnych słów robiła wszystko szybko, ale dokładnie.
-Jasne, nie wątpię przecież w nasze umiejętności sortownicze. Jeśli nie wyjdzie mi z tym całym zabijaniem zatrudnię się na poczcie.

Wybuchnęły śmiechem, nie przerywając jednak czynności.
Godzinę później dwa ogromne stosy czekały na zapakowanie do pudeł. Megan zajęła się tą kupką którą należało zachować. Bezceremonialnie upchnęła tony dokumentów w trzech pudłach i biorąc jedno na ręce oznajmiła, iż idzie na strych.
Z parteru czekała ją długa droga, a karton zdawał się warzyć więcej od niej samej. Wchodząc jednak na przestronne poddasze zdumiała się jak szybko tu dotarła. Postawiła papiery w rogu i usiadła na podłodze odpoczywając po wykonanym wysiłku. Na dole czekały na nią jeszcze dwa pudła, ale ona nie chciała dręczyć się tą smutną wizją.
Nagle jej uwagę przyciągnęła pojedyncza kartka wystająca z pudełka, które przed chwilą przyniosła. Wyciągnęła ją i przeczytała tłustym drukiem napisany nagłówek: REKRUCI. Przebiegła wzrokiem listę nazwisk nie znajdując żadnego znajomego. Zastanawiała się co ta lista tu robi i kto ją sporządził. Zastanawiała się też czy to wszyscy rekruci, ponieważ na kartce znajdowało się około pięćdziesięciu nazwisk. Postanowiła zachować ją dla siebie i podzielić się swoim znaleziskiem z Luną i Jakiem, którzy zadeklarowali swój udział w poszukiwaniu dzieci nieba i piekła. Nie wiedziała jeszcze jak, ale ta lista mogła im w tym pomóc.
Skończyła swoją pracę pół godziny później gdy wracała ze strychu, na który zaniosła ostatnie pudło. Gdy usłyszała burczenie w brzuchu zdała sobie sprawę, że jeszcze nic dzisiaj nie jadła. Zamiast więc do pokoju, skierowała się w stronę kuchni.
Zastała tam skośnooką dziewczynę, która siedząc przy stole piła kawę oglądając jakieś kolorowe czasopismo.

-Hej – przywitała się otwierając lodówkę.

Pia nie patrząc na nią odpowiedziała coś cicho, a następnie zamknęła gazetę i zabierając swoją kawę wyszła z pomieszczenia.

-Tak u mnie też wszystko w porządku – Meg przewróciła oczami i wyciągnęła mleko z lodówki.

W ciszy zjadła płatki rozmyślając nad listą. Jakby na jej życzenie w kuchni pojawił się Jack. Miał na sobie biały tshirt z krótkim rękawem, oraz szare dresy. Jego tatuaże były idealnie widoczne. Megan jak zwykle zbyt długo zawiesiła na nich swój wzrok. Jakby odruchowo sięgnęła swojego atramentowego znaku, kładąc rękę na ramieniu. Składające się z prostych czarnych kresek, puste kwiaty zdawały się tak dziewczęco neutralne w porównaniu do agresywnych wzorów chłopaka.
Przygryzając kolczyk w wardze stanął przed nią i zastanawiając się nad swoimi słowami oparł ręce o blat stołu.
-Gapisz się – powiedział i tryumfalnie się uśmiechnął jakby jego słowa były nieoczywiste i rozbrajające.
-Nie pochlebiaj sobie – powiedziała wstając i wkładając miskę do zlewu. -Posłuchaj musimy porozmawiać.
-Właśnie tak myślę, że to robimy
-Znalazłam coś w papierach co myślę, że może nam pomóc znaleźć wybranych. - zbyła jego słowa i wyciągnęła z kieszeni listę podając mu ją.
-Myślisz, że jak ma to nam pomóc? - pokręcił głową oddając jej zmiętą kartkę uprzednio uważnie ją czytając.
-Możemy znaleźć kogoś z tych ludzi i zmusić go do mówienia. Oni wiedzą znacznie więcej niż my. Może nawet zaleźli jakiś trop. Pamiętaj, że jeśli oni znajdą ich pierwsi stanie się coś strasznego.
-Niby jak chcesz to zrobić? Żeby uzyskać informacje naszym jeńcem musiałby być ktoś ważny, a oni są dobrze chronieni jak i niebezpieczni. Zabiją cię jeśli się do nich zbliżysz. – Powiedział z irytacją, ale w jego oczach paliły się iskierki zaciekawienia.
-Musimy sprzymierzyć się z Benem – wypaliła nagle po chwili zastanowienia.
-Co? Niby jak ma to nam pomóc, on nigdy się nie zgodzi, a jeśli nawet wciąż stoimy w miejscu.
-Jeżeli go przekonamy, on będzie mógł posłużyć się swoim urokiem osobistym i przekonać Magnusa Bane'a aby nam pomógł – powiedziała patrząc mu w oczy z wyczekiwaniem i czystym zaangażowaniem.
-Skąd wiesz, że Bane będzie nim zainteresowany?
-Nie widziałeś jak na niego patrzył na ostatniej imprezie – skłamała nie mogąc wyjawić prawdziwego źródła swojego przekonania.

Trwali chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się nad dalszym działaniem. Nad dalszym przebiegiem rozmowy. W końcu Jack wziąwszy głęboki oddech, popatrzył na nią z nutą rozbawienia w oczach i powiedział:


-Czy Luna już wie o naszym planie?

//N 
Napisałam rozdział gdzieś tak o dwa tygodnie wcześniej niż zamierzałam, a więc dzięlę się nim z wami już teraz. Mam nadzieję, że się spodobał i jak zwykle zachęcam do komentowania(bardzo motywującej zresztą rzeczy). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

zostaw choć najkrótszy komentarz:)