Przyszedł dzień
przyjazdu Clave. Najstarsi mieszkańcy Instytutu oraz Luna jako
członkini doradztwa od rana byli na nogach. Wielokrotnie sprawdzali
liczne zabezpieczenia i rozmawiali o skuteczności czarów
chroniących nałożonych na budynek przez Magnusa Bane'a. Cudowny
zapach kawy wypełniał wszystkie pomieszczenia jakby zmuszając ich
do racjonalnego myślenia, mimo wczesnej pory.
Richard poprawił
okulary, nie odrywając wzroku od papierów trzymanych w dłoni.
Śledził każdy z punktów dotyczących tego co należy zmienić w
Instytucie na czas pobytu Clave. Co chwilę odhaczał pojedyncze
rzeczy krążąc po całym Instytucie. Zatrzymał się w holu aby
spojrzeć na godzinę. 5:38. Zostało niecałe pięć godzin do
przyjazdu członków doradztwa i Clave. Wpatrzony w punkty odnoszące
się do estetyki pokojów, które mają zostać zamieszkane uniósł
kubek do ust. Z niechęcią jednak stwierdził, że jest on pusty. W
zamiarze zrobienia sobie już trzeciej kawy skierował swoje kroki w
stronę kuchni. Zatrzymał się jednak gdy usłyszał znajome
trzeszczenie drzwi i dźwięk naciskanej klamki. Odwrócił się i
cierpliwe czekał na nieproszonego gościa. Nie obawiał się
niczego, czary są zbyt silne aby ktoś ze złymi zamiarami mógł
wejść.
Brunetka uspokoiła
oddech po czym otwierając drzwi na odpowiednią szerokość, weszła
do środka. Czarny podkoszulek lepił się jej do ciała, a nogi
bolały od przebytych kilometrów.
-Megan? - podskoczyła
przerażona i przybierając pozycję obronną odwróciła się w
stronę dochodzącego głosu.
W pierwszej chwili
zalała ją fala ulgi gdy zobaczyła najstarszego mieszkańca
budynku. Potem jednak z niezadowoleniem przypomniała sobie o pozycji
Richarda w radzie. Ten zmierzył ją badawczym wzrokiem wysuwając
wnioski. Czekając na jej odpowiedź wysilił się na zachęcający
do rozmowy gest dłonią.
-Ja, um, ja – starała
się wymyślić jakąś sensowną wymówkę, kiedy jej sumienie
przypomniało o sobie – poszłam pobiegać – wypaliła zdając
sobie sprawę z konsekwencji.
-Dobrze, każdemu przyda
się ruch. Trzeba trenować, ponieważ nadciąga coś strasznego.
Lightwood obrócił się
i powracając do poprzednich czynności poszedł do kuchni. Megan
przez chwilę stała w bezruchu i rozważała to co się właśnie
stało. Słowa jakie wypowiedział z niesamowitym spokojem i
przekonaniem mężczyzna rozbrzmiewały w jej głowie. Przez miesiąc
ukrywała swoje poranne wypady, a teraz przekonała się o swojej
niewinności. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powinna pójść
za Richardem i wyjaśnić zaistniałą sytuację, odepchnęła jednak
od siebie ten pomysł i udała się do swojego pokoju.
Grafik dzisiejszego dnia
był napięty, każdy miał jakieś zajęcie. Dziewczyna nie miała
więc wiele czasu na umycie się i przygotowanie. Założyła czarne
dresy, czarne trampki i luźny szary tshirt aby podczas
wykonywanych czynności nie czuć niekomfortu. Związała włosy w
kucyka i uprzednio sprawdzając telefon wyszła z pokoju.
Odnalazła Lunę z którą
chciała podzielić się nieistotnymi informacjami. Rozmawiały przez
chwilę, podczas segregowania różnych dokumentów, które miały
zostać wyniesione na strych aby nie zajmowały cennego miejsca.
Śmiejąc się nie zauważyły kiedy do biblioteki wszedł Ben.
Pierwsza zauważyła go
brunetka. Wspomnienia krótkiej i chaotycznej rozmowy z Magnusem
powróciły do niej, lecz mimo to starała się nie wyrażać tego
grymasem twarzy. Nie próbowała rozmawiać o tym z Benem. Nie
chciała wtrącać się w jego życie, bo nie lubiła gdy ktoś robił
tak w stosunku do niej. Narkotyki to poważna sprawa, zdawała sobie
z tego sprawę więc zapewniła Magnusa, iż będzie mieć na niego
oko. Nic więcej, wiedziała że przyjaciel tak tego nie zostawi i
będzie sprawował opiekę nad nocnym łowcą. Zwłaszcza, iż ten
wpadł czarownikowi w oko.
-Alexandra kazała to
przesortować i pozbyć się niepotrzebnych papierów. Pozostałe
razem z innymi zanieść na strych. - Meg dopiero teraz zauważyła
duży karton, który dźwigał.
-Jasne- odparła
podchodząc do niego i biorąc pudło.
Luna pomachała mu gdy
wychodził, ale on nie odwzajemnił gestu. Cóż, nic nowego.
Brunetka usiadła na podłodze obok dziewczyny i uniosła wieko
pudła.
-Serio, dlaczego oni
pomyśleli o tym wszystkim w dzień przyjazdu? Jakbyśmy nie mogli
zacząć parę dni temu – jęcząc Megan wyjmowała kolejne arkusze
sortując na dwie kupki. Te, które nie były poskreślane i zamazane
kładła na tą, którą należy zachować, a pozostałe na stos tych
do spalenia.
-Mieli dużo na głowie,
w sumie też się im dziwię, ale zostały cztery godziny, to
wystarczająco dużo -Luna jakby nieprzekonana do własnych słów
robiła wszystko szybko, ale dokładnie.
-Jasne, nie wątpię
przecież w nasze umiejętności sortownicze. Jeśli nie wyjdzie mi z
tym całym zabijaniem zatrudnię się na poczcie.
Wybuchnęły śmiechem,
nie przerywając jednak czynności.
Godzinę później dwa
ogromne stosy czekały na zapakowanie do pudeł. Megan zajęła się
tą kupką którą należało zachować. Bezceremonialnie upchnęła
tony dokumentów w trzech pudłach i biorąc jedno na ręce
oznajmiła, iż idzie na strych.
Z parteru czekała ją
długa droga, a karton zdawał się warzyć więcej od niej samej.
Wchodząc jednak na przestronne poddasze zdumiała się jak szybko tu
dotarła. Postawiła papiery w rogu i usiadła na podłodze
odpoczywając po wykonanym wysiłku. Na dole czekały na nią jeszcze
dwa pudła, ale ona nie chciała dręczyć się tą smutną wizją.
Nagle jej uwagę
przyciągnęła pojedyncza kartka wystająca z pudełka, które przed
chwilą przyniosła. Wyciągnęła ją i przeczytała tłustym
drukiem napisany nagłówek: REKRUCI. Przebiegła
wzrokiem listę nazwisk nie znajdując żadnego znajomego.
Zastanawiała się co ta lista tu robi i kto ją sporządził.
Zastanawiała się też czy to wszyscy rekruci, ponieważ na kartce
znajdowało się około pięćdziesięciu nazwisk. Postanowiła
zachować ją dla siebie i podzielić się swoim znaleziskiem z Luną
i Jakiem, którzy zadeklarowali swój udział w poszukiwaniu dzieci
nieba i piekła. Nie wiedziała jeszcze jak, ale ta lista mogła im w
tym pomóc.
Skończyła swoją pracę pół godziny później gdy wracała ze
strychu, na który zaniosła ostatnie pudło. Gdy usłyszała
burczenie w brzuchu zdała sobie sprawę, że jeszcze nic dzisiaj nie
jadła. Zamiast więc do pokoju, skierowała się w stronę kuchni.
Zastała tam skośnooką dziewczynę, która siedząc przy stole piła
kawę oglądając jakieś kolorowe czasopismo.
-Hej – przywitała się otwierając lodówkę.
Pia
nie patrząc na nią odpowiedziała coś cicho, a następnie zamknęła
gazetę i zabierając swoją kawę wyszła z pomieszczenia.
-Tak u mnie też wszystko w porządku – Meg przewróciła oczami i
wyciągnęła mleko z lodówki.
W
ciszy zjadła płatki rozmyślając nad listą. Jakby na jej życzenie
w kuchni pojawił się Jack. Miał na sobie biały tshirt z krótkim
rękawem, oraz szare dresy. Jego tatuaże były idealnie widoczne.
Megan jak zwykle zbyt długo zawiesiła na nich swój wzrok. Jakby
odruchowo sięgnęła swojego atramentowego znaku, kładąc rękę na
ramieniu. Składające się z prostych czarnych kresek, puste kwiaty
zdawały się tak dziewczęco neutralne w porównaniu do agresywnych
wzorów chłopaka.
Przygryzając kolczyk w wardze stanął przed nią i zastanawiając
się nad swoimi słowami oparł ręce o blat stołu.
-Gapisz się – powiedział i tryumfalnie się uśmiechnął jakby
jego słowa były nieoczywiste i rozbrajające.
-Nie
pochlebiaj sobie – powiedziała wstając i wkładając miskę do
zlewu. -Posłuchaj musimy porozmawiać.
-Właśnie tak myślę, że to robimy
-Znalazłam coś w papierach co myślę, że może nam pomóc znaleźć
wybranych. - zbyła jego słowa i wyciągnęła z kieszeni listę
podając mu ją.
-Myślisz, że jak ma to nam pomóc? - pokręcił głową oddając
jej zmiętą kartkę uprzednio uważnie ją czytając.
-Możemy znaleźć kogoś z tych ludzi i zmusić go do mówienia. Oni
wiedzą znacznie więcej niż my. Może nawet zaleźli jakiś trop.
Pamiętaj, że jeśli oni znajdą ich pierwsi stanie się coś
strasznego.
-Niby jak chcesz to zrobić? Żeby uzyskać informacje naszym jeńcem
musiałby być ktoś ważny, a oni są dobrze chronieni jak i
niebezpieczni. Zabiją cię jeśli się do nich zbliżysz. –
Powiedział z irytacją, ale w jego oczach paliły się iskierki
zaciekawienia.
-Musimy sprzymierzyć się z Benem – wypaliła nagle po chwili
zastanowienia.
-Co? Niby jak ma to nam pomóc, on nigdy się nie zgodzi, a jeśli
nawet wciąż stoimy w miejscu.
-Jeżeli go przekonamy, on będzie mógł posłużyć się swoim
urokiem osobistym i przekonać Magnusa Bane'a aby nam pomógł –
powiedziała patrząc mu w oczy z wyczekiwaniem i czystym
zaangażowaniem.
-Skąd wiesz, że Bane będzie nim zainteresowany?
-Nie widziałeś jak na niego patrzył na ostatniej imprezie –
skłamała nie mogąc wyjawić prawdziwego źródła swojego
przekonania.
Trwali chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się nad dalszym
działaniem. Nad dalszym przebiegiem rozmowy. W końcu Jack wziąwszy
głęboki oddech, popatrzył na nią z nutą rozbawienia w oczach i
powiedział:
-Czy Luna już wie o naszym planie?
//N
Napisałam rozdział gdzieś tak o dwa tygodnie wcześniej niż zamierzałam, a więc dzięlę się nim z wami już teraz. Mam nadzieję, że się spodobał i jak zwykle zachęcam do komentowania(bardzo motywującej zresztą rzeczy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
zostaw choć najkrótszy komentarz:)