29 października
Krótka czarna spódniczka
ledwo zakrywała jej tyłek, należała też do grona niewielu
ulubionych dziewczyny więc gdy obejrzała się w lustrze, na jej
twarz wpełzł uśmieszek zadowolenia. Oczywiście, lubiła podobać
się sobie.
Do obcisłego ciemnego
topu dobrała skórzaną kurtkę, a stopy już teraz bolały ją od
dziesięciocentymetrowych szpilek.
Włosy ściągnęła w
ciasnego kucyka i wyjąwszy pojedyncze pasma włosów, ponownie
obejrzała się w lustrze.
Była już na wielu
imprezach w swoim życiu. Nie jest wcale tak, że każdą z nich
pamięta. Po prostu niezliczone fotografie i rzekome historie jej
znajomych utwierdzają ją w tym przekonaniu.
Odwróciła się od
lustra i sięgając po swój telefon odrzuciła przychodzące
połączenie. Upewniwszy się, że to nikt ważny schowała telefon
do kieszeni kurtki i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Z dołu dobiegł ją
gwar toczonych rozmów i zapach kawy. Do przyjazdu Clave pozostawało
coraz mniej czasu więc starsi mieszkańcy Instytutu nie zajmowali
się niczym innym jak rozmyślaniem nad rozłożeniem pokoi i innymi
mało istotnymi sprawami. Rzeczy jak ta wydawały się głupimi
drobnostkami które można zostawić na ostatnią chwilę, oni jednak
wkładali w to całe swoje serce i było to okropnie frustrujące jak
i zwyczajnie nudne.
Megan przewróciła
oczami i udała się w stronę pokoju Jack'ea. Zapukała dwukrotnie i w oczekiwaniu
aż chłopak otworzy drzwi, zaczęła bębnić palcami o udo
wybijając jakiś przypadkowy rytm. Przewróciła oczami gdy po
otwarciu przez niego drzwi dobiegł ją uderzający zapach wody
kolońskiej.
Udała, że się krztusi
na co odpowiedział jej śmiechem. Chłopak ubrany był w biały
t-shirt, przetarte luźne jeansy, owiniętą wokół pasa
ciemnoczerwoną koszulę w kratę i czarne conversy. Długie brązowe
włosy zebrane miał w kucyk.
-Gotowy? - zapytała nie
trudząc się obciągnięciem spódniczki, która niebezpiecznie
powędrowała w górę.
-Jasne, tylko wiesz na
dworze jest jakieś cztery stopnie na plusie, nie sądzę żeby ten
strój był – zastanowił się nad odpowiednim określeniem –
wystarczający – skończywszy swoją wypowiedź omiótł ją
wzrokiem od stóp do głów, wykonując przy tym niezrozumiały gest
ręką.
-Ja natomiast nie sądzę,
aby impreza była dobrym miejscem na założenie golfa i termo
ocieplaczy- odwróciła się na pięcie i ostatnie słowa
wypowiedziała już idąc w stronę schodów.
-Oczywiście –
wymamrotał coś w odpowiedzi o tym, że powinien zdjąć swoje zanim
wyjdą ale ona nie była w stanie tego usłyszeć ponieważ
pokonywała właśnie ostatni schodek.
Na dole spotkała się z
przenikliwym spojrzeniem Alexandry, nie zwróciła jednak na nią
uwagi. Nie było takiej potrzeby.
Zaraz po tym jak Jack
zszedł na dół, oboje usłyszeli znajomy śmiech i u szczytu
schodów pojawiła się roześmiana Luna, obejmująca w pasie jak
zwykle obojętnego Ben'a.
Dziewczyna założyła
przylegającą granatową sukienkę z wycięciem na plecach oraz
baletki. Meg przeszło jedynie przez myśl, że jej strój nie pasuje
do panujących tam obyczajów.
Ben natomiast założył
czarne spodnie oraz zwykłą ciemną koszulę. Zadziwiająco dobrze,
jak na niego.
Gdy upewnili się, że
mają ze sobą wszystko i założyli kurtki, wyszli i uderzył w nich
chłód październikowego wieczoru. Megan zacisnęła usta w wąską
kreskę i szybkim krokiem wyszła poza obręb Instytutu. Reszta
podążyła za jej przykładem. Po drodze do metra nikt się nie
odzywał. Przyglądali się mijanym po drodze ludziom, pogrążonym
we własnych myślach. Każdemu z czwórki nocnych łowców przeszło
przez myśl, że oni nie wiedzą co się dzieje. Na co narażony jest
ich świat i jak skończy się to dla nich – bezbronnych,
niewinnych ludzi.
Dotarłszy do metra
wypełnili-oczywiście zbędne-formalności i wsiedli do pustego
przedziału. Każdy z nich zajął miejsce siedzące. Po drodze Luna
zamieniła parę zdań na dość niekonkretny temat z Megan, po czym
każdy z nich znów zajął się swoimi sprawami.
Megan wyjęła telefon z
kieszeni i ze zniecierpliwieniem czekała, aż strona główna na
instagramie zachce się odświeżyć. Polubiła parę przypadkowych
zdjęć, jakiś przypadkowych ludzi po czym musieli wysiadać więc
rozłączyła się z wi-fi i jej telefon zajął swoje miejsce w
kieszeni.
Gęsia skórka pokryła
całe jej ciało gdy wysiadła z ciepłego, ogrzewanego przedziału.
Ona po prostu szła dalej nie chcąc odwracać się w stronę Jack'a.
Wiedziała jakim spojrzeniem to się skończy i nie chciała dawać
mu tej satysfakcji, więc tylko zapięła kurtkę pod samą szyję.
Wyszli z metra i
pokonali dalszą drogę pieszo.
Gdy znaleźli się pod
domem Magnusa, serce Meg zaczęło bić szybciej. Była szczęśliwa
i nareszcie mogła powiedzieć, że jest w domu.
Otworzył im sam
właściciel, dziewczyna posłała mu słaby uśmiech i przedstawiła
każdego z towarzyszy. Wzrok czarownika trochę dłużej spoczął na
Benie, ale jakby nikt oprócz nich samych zdawał się tego nie
zauważać. Początkowo trzymali się razem, lecz po dwóch drinkach
ich drogi się rozeszły. Wspomnienia z tej nocy będą dzielić z
kimś innym. Jeśli w ogóle będą ją pamiętać.
Megan celowo odmawiała
alkoholu, pamiętała swoją rozmowę z Magnusem.
Upewniwszy się, że
nikt z Instytutu nie będzie martwić się o jej nieobecność, po
prostu odnalazła wzrokiem czarownika i przecisnąwszy się przez
parkiet, zapełniony spoconymi ciałami złapała go za rękę
odciągając od jego rozmówcy.
Mężczyzna chciał
właśnie wygłosić jakąś złośliwą uwagę na temat jej
zachowania, gdy poczuł jak jej ramiona owijają go w pasie.
Dziewczyna przycisnęła policzek do jego klatki piersiowej i
próbowała nie zakrztusić się nadmiarem jakiś drogich perfum.
Trwali tak jeszcze przez chwilę, gdy czarownik odwzajemnił uścisk.
-Magnusie, tak bardzo za
tobą tęsknię – powiedziała odsuwając się od niego, w pełni
świadoma, że widziała go niecałe dwa dni temu.
-Chodź – podał jej
rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa.
Zaprowadził ją do
swojego gabinetu i upewniwszy się, że drzwi są zamknięte otworzył
okno. Rześkie powietrze jakby koiło jej nerwy i nie wydawało się
już zimne. Wręcz uzależniające. Zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć czarownik chwyciwszy się framugi okna postawił nogę na
parapecie i zniknął w ciemności.
Brunetka stała przez
chwilę rozważając w myślach czy powinna zrobić to samo. W końcu
zdecydowała, że jest zbyt zdesperowana rozmowy z przyjacielem, więc
ściągnęła buty i naśladując jego ruchy stanęła na dachu
kurczowo trzymając się okiennicy.
Siedział na płaskiej
powierzchni dachu wpatrzony w bezkresną ciemność, po prostu
patrzył, rozmyślając.
Po kilku minutach starań
dziewczyna wreszcie usiadła obok niego i oparła głowę na jego
ramieniu.
Poczęstował ją
papierosem, lecz ona odmówiła. Potrzebowała nikotyny, ale Magnus
był teraz ważniejszy. On zrozumiał jedynie przez jej spojrzenie
więc schował paczkę do kieszeni świecącej marynarki.
-Zaczynam rozumieć
dlaczego moja matka nienawidzi nocnych łowców – słowo 'matka' z
trudem przeszło jej przez gardło
-Ona ich nie nienawidzi,
gdyby tak było prawdopodobnie zerwałaby z nimi wszelkie kontakty.
-Wiem – odparła
zastanawiając się nad dalszą wypowiedzią – Nie rozumiem tych
ludzi, są tacy obowiązkowi i zacofani. Traktują prawo jako rzecz
świętą i przestrzegają je mimo iż jest po prostu idiotyczne
-Dura lex, sed lex - wyrecytował Magnus –
Twarde prawo, ale prawo.
-Moja matka też taka
jest? - zapytała nie do końca wiedząc czy chce o niej rozmawiać.
-Nie. Męczą ją tacy
ludzie. Jest zupełnie taka jak ty. No cóż, przynajmniej była.
Dlaczego pytasz?
-Nigdy tak naprawdę jej
nie poznałam – powiedziała szczerze, odrzucając od myśli słowa
Magnusa o ich podobieństwie.
-Powinnaś dać jej
szansę
-Może jeśli ona
wytrzeźwieje, jeśli to w ogóle możliwe. Może jeśli zacznie
obchodzić ją moja nieobecność, może jeśli zadzwoni. Może.
Oboje wiedzieli, że
należy na tym skończyć rozmowę. Jej słowa zawisły pomiędzy
nimi. On nie chciał ich przyjąć, a ona wypluła je z siebie.
Oczyściła z nich umysł. Po prostu nie chciała zakwaszać nimi jej
myśli. Nie chciała myśleć o matce. Już nie.
Ona wstała jako
pierwsza tłumacząc się pozostawionymi na pastwę losu
towarzyszami. Nie chciała jeszcze odchodzić, pragnęła po prostu
pozostać blisko przyjaciela i czuć się bezpieczna jeszcze przez
chwilę. Jednak musiała, wiedziała że była odpowiedzialna za tych
których tu przyprowadziła. Mimo iż nie obchodzili ją oni nie
chciała robić nikomu kłopotów, sobie też nie.
Metro jak zwykle o tej
porze było puste. Luna co chwile przerywała panującą ciszę
śmiejąc się z nudnych żartów Ben'a. Jack szedł gdzieś z tyłu
z trudem panując nad równowagą. Przy pomocy Megan wsiedli do
przedziału i podczas dłużącej się w nieskończoność jazdy nie
odzywali się do siebie.
Wysiadając Luna
potknęła się i dzięki szybkiej interwencji brunetki nie doznała
bliskiego kontaktu z ziemią.
Wrócili do Instytutu
około drugiej nad ranem. Jack otworzył drzwi i zamarł
uniemożliwiając innym wejście do środka. Megan zniecierpliwiona i
zmarznięta przecisnęła się pod jego ramieniem i napotkała na
sobie zaciekawione spojrzenie skośnych, brązowych oczu. Stała
przed nią długonoga dziewczyna, oszołamiająco piękna. Jej uroda
odrywała na chwilę od rzeczywistości. Brązowe włosy idealnie
ułożone opadały kaskadą na jej ramiona.
Meg otworzyła usta aby
coś powiedzieć, ale przeszkodził jej silny uścisk Jack'a na
ramieniu. Wykrzywiła usta w grymasie bólu strącając jego rękę.
Patrzyła jak stara się zachować równowagę podpierając się
ściany ręką. Chłopak wreszcie poddał się i po prostu stąpając
z nogi na nogę wpatrywał się z niedowierzaniem w dziewczynę.
Wszystko trwało jakieś dziesięć sekund zanim on się odezwał:
-Pia.
//Nora
NAPRAWDĘ BARDZO PRZEPRASZAM, ŻE ROZDZIAŁ JEST DOPIERO TERAZ, po prostu niezliczone obowiązki związane ze szkołą nie pozwalają mi być systematyczną:/ Mam nadzieję, że rozdział się podoba i błagam o komentarze, są najbardziej motywującą rzeczą na świecie!