niedziela, 6 września 2015

Rozdział 3

27 października

 Megan ciasno objęła się ramionami. Mocno zaciągnęła się papierosem. Tytoń wypalił jej płuca. Zadrżała gdy przyjemna świadomość, niemego ciepła ją opuściła. Było zimno.
 Jesień powoli pozbawiała liście drzew, przez co z każdym krokiem zeschnięte, pomarańczowe oraz obumarłe szczątki tętniącego wcześniej życia szeleściły pod jej nogami. Była świadkiem i po części przyczyną masowej śmierci. Pod pewnym względem ta myśl była przygnębiająca, lecz nastolatka cieszyła się nadchodzącą zimą. Miała nadzieję, że nim ujrzy pierwszy śnieg sytuacja w świecie nefilim się uspokoi. Miała nadzieję, że znajdą potomków tyranów.
 Wypaliła papierosa i zrezygnowana stwierdziła, że paląc dwa ponad limit wczorajszego wieczora pozbyła się całej paczki w zaledwie dobę. Zwykle 20 wystarczało jej na 3-4 dni, jednak stres i niewiedza gęstnące w atmosferze zwiększyły ich spożycie. Odrzuciła żarzący się papieros - a raczej to co z niego zostało – na ziemię i pozostawiając w takim stanie skierowała się w stronę bocznego wejścia do instytutu.
 Wchodząc do środka poczuła jak, tym razem fizyczne ciepło ogarnia jej ciało. Odetchnęła głęboko, z ulgą. Przeszła przez przyciemniony korytarz i kierując się w stronę biblioteki, bębniła paznokciami o udo w rytm piosnki, która wpadła jej w ucho.
 Duże, pokryte drewnianą płaskorzeźbą drzwi ustąpiły gdy nacisnęła mocno na klamkę. Od razu doszedł  ją zapach kawy i oszołomiona przez cudowną woń rozejrzała się po pomieszczeniu. Roześmiane, głębokie głosy doprowadziły ją do ogromnej, wykonanej z bordowej skóry kanapy, naprzeciwko której stały dwa identycznej faktury fotele. Jeden z nich zajmował czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach, z rodzaju tych w których można było się zgubić. Jednak gdy zarejestrowały one intruza stały się zimne i pełne irytacji. Ben Nocny łowca o idealnie zarysowanych kościach policzkowych powoli podniósł się z miejsca. Czarny sweter irytująco źle na nim leżał. Jeansy luźno wisiały na biodrach, gdy wetknął kciuki w szlufki. Przestąpił z nogi na nogę, po czym z niespodziewaną pewnością siebie przeszedł bez słowa obok Meg, po chwili opuszczając pomieszczenie. Zapach kawy jakby wyparował.

 -Ciekawe co go ugryzło – dziewczyna dopiero teraz zarejestrowała, nienaturalnie wyciągniętą sylwetkę na kanapie. Brązowe włosy rozrzucone były po poduszce, wzrok utkwiony miał w książce, opartej o jego brzuch. Miał na sobie białą koszulkę, szarą bluzę oraz pogniecione czarne spodnie. Jack. Jego głos był rozbawiony, zresztą tak jak zawsze. Mówił o swoim parabati, o chłopaku z którym łączyła go najmocniejsza ze znanych więzi. Wieź braterska i więź wartościowej miłości. Mimo to, wciąż potrafił żartować z jego osoby.
 -Serio cię to obchodzi? - uniosła jedną brew do góry, podchodząc do regału w celu znalezienia czegoś o potomkach piekielnych. Brunet nigdy, niczym się nie przejmował i pozwoliła jej to stwierdzić miesięczna obserwacja i zwyczajne przebywanie w jego obecności, w sumie niezmiennie. Na treningach, posiłkach, w bibliotece. Musiała uporać się z nim jak i z Ben'em oraz Luną. Przyjaciółka jako jedyna nie była zapatrzona w siebie, ani nie wyżywała się na niej przy każdej możliwej okazji. Szczerze nie rozumiała, niewyjaśnionej nienawiści Ben'a. Nie miała mu jednak za złe, rozumiała go, nawet jeśli nie wiedziała co ma rozumieć. Bo co o niej myślał? Postanowiła zostawić tę myśl na później, skupiając się na głośnym prychnięciu Jack'a
 -Nie – przyznał odkładając książkę na drewnianą ławę i siadając prosto. - Ale do cholery, czy rozmawiałaś z nim choć raz odkąd tu jesteś? - przygryzł kolczyk w wardze, a ona przewróciła oczami ściągając z półki, jej zdaniem odpowiednią książkę. - Szkolenie się nie liczy – dodał, gdy Meg otworzyła usta. Szybko je zamknęła a on zaśmiał się w głos – No właśnie. - Podsumował.
 -Szczerze? Nie zależy mi na tym. To nie tak, że każdy ma mnie lubić. Nie popadnę w depresje z powodu jednej osoby, wierz mi – mówiąc usiadła na jednym z foteli. Wybrała ten, który był wolny gdy tu przyszła. Celowo.
 -Zabolałoby go to, niedobry sposób na rozpoczęcie pięknej przyjaźni – jego głos przesiąknięty był sarkazmem, uśmiechnęła się nieszczerze. Nie bawiły jej oczywiste rzeczy.

 Westchnęła otwierając książkę na pierwszej stronie, szybko pominęła stronę z dedykacją i następną zawierającą podziękowania. Kto zamieszcza podziękowania w książce popularno-naukowej? Zaczęła czytać, lecz nie mogąc się skupić na tekście, przeniosła się myślami do najczęściej poruszanego teraz tematu. Wojna. Intrygował jak i niepokoił ją fakt dotyczący mniemanego zdrajcy. Nie mogła powiedzieć o tym Doradztwu, bo niby czym wytłumaczyłaby skąd o tym wie? Jeszcze nie teraz, nie jest odpowiedni czas na przyznawanie się do łamania regulaminu. Poza tym, oni pewnie o tym wiedzą, a ona niepotrzebnie się narazi.
 Oparła głowę o oparcie fotela zamykając oczy. Zrozumiała, że potrzebuje Luny aby się wygadać, porozmawiać o oczywistych rzeczach, wyżalić się czy po prostu poplotkować. Miała dość wciąż narastających problemów. Miała dość świata nefilim. Świata piętrzących się kłopotów.
 Otworzyła oczy i zaciągnęła się powietrzem. Położyła obie dłonie na okładce książki. Była twarda i śliska w dotyku.

 -Czym się najbardziej przejmujesz? - usłyszała swój własny głos, był przesycony jedynie zaciekawieniem. Odgarnęła włosy za ucho, wyczekując odpowiedzi. Chłopak popatrzył na swoje splecione dłonie. Pytanie było zwyczajne, jakich wiele. Jednak odpowiedź nie była oczywista. Złapał się na tym, że zaczynając myśleć nad jedną rzeczą po prostu ją odpycha. Czy uciekał przed odpowiedzią? Rozplątał palce i opuszkami palców potarł oczy. Był niezwykle zmęczony, lecz fizyczne odczucie nie wchodziło tu w grę. Chodziło o coś intymnego, prywatnego, mentalnego, psychicznego.

 -Chyba małą wiara w siebie – odparł w końcu, prawie szeptem. Trudno było mu wypowiedzieć na głos swoją największą obawę. - Nefilim trwają w nadziei że Clave coś zrobi, ale nie oszukujmy się, oni czekają na kolejny krok rekrutów. - Wypowiedział to. To czego bano się mówić na głos, choć każdy o tym wiedział. Clave jest bezsilne, względem tak potężnemu stowarzyszeniu.
 -Masz rację – dziewczyna ukrywa twarz w dłoniach, głośno wypuszczając powietrze przez zaciśnięte zęby. - Lecz aby temu zaradzić, potrzeba by było rewolucji,  ale dla mnie wojna poprzedzająca prawdziwe piekło nie jest najlepszym rozwiązaniem, zresztą dla kogo jest?
 -My możemy ich poszukać – słucham?
 -Słucham? - popatrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek, zabierając ręce od twarzy.
 -Ktoś musi ich znaleźć, a jeśli Clave się wycofuję nie mam zamiaru zostawić ich na pastwę rekrutów. - zacisnął usta w wąską kreskę.
 -Cóż, nie rozumiem co mógłbyś zdziałać. Nie wiesz nic, nie jesteś członkiem rządu. - przewróciła teatralnie oczami nim zdecydowała się skupić spojrzenie na jego poważnym wyrazie twarzy- Ani doradztwa.
 -Ale Luna jest.  - milczeli przez długą chwilę. Megan zirytowana i z niedowierzaniem wymalowanym na twarzy podniosła się z miejsca przyciskając książę do piersi. Zaczęła krążyć po pokoju, zastanawiaała się nad tym co powiedział właśnie brunet. On przyglądał się jej, starając odgadnąć się o czym myśli.

 Cisza została przerwana gdy ktoś głośno zatrzasnął drzwi. Czarnowłosa podskoczyła w miejscu jednak widząc roześmianą, krótko ściętą blondynkę wybucha niepohamowanym śmiechem. Luna. Jej ciemnozielone oczy dokładnie zbadały pomieszczenie. Gdy tylko dostrzegła Jack'a usiadła obok niego, opierając głowę na jego ramieniu.
 Megan cieszyła się ich cudowną więzią. Każdy w instytucie kochał się nawzajem. Tworzyli jedną rodzinę, choć pochodząc z różnych rodzin, formalności temu zaprzeczały. Meg nie oczekiwała od nich bezinteresownego wsparcia czy miłości. Polubiła ich, lecz to nie był jej świat. Traktowali się nawzajem jak rodzeństwo, a ciemnowłosa nie potrzebowała nadopiekuńczego brata, czy starszej siostry. Lubiła ich, ale na tym wszystko miało się kończyć.
 Złapała się na tym, że wpatrzona w dwójkę przyjaciół, zapomniała o bożym świecie.

 -Luna, jak sytuacja? - Jack zadał niejasne pytanie, jednak każde z nich wiedziało jak je interpretować. Jasnowłosa usiadła prosto i z powagą splotła ręce na kolanach.
 -Nie jest najlepiej, powoli w każdym kraju powstają małe grupy rewizjonistyczne, mają złe zamiary. - Temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni,  atmosfera była napięta, przede wszystkim niepewna. - Żądają śmierci potomków.
 -Trzeba ich znaleźć przed nimi – Jack posłał Meg znaczące spojrzenie, przypomniała mu się rozmowa, którą przerwała blondynka. - Co Clave ma zamiar zrobić? - dodała, zupełnie niepotrzebnie, brunet zrozumiał o co jej chodzi gdy posłała mu zirytowane spojrzenie.
 -Nic, każą nam czekać. Apelują o przeniesienie się do Idrisu na jakiś czas. - popatrzyli po sobie – Richard zdecydował, że zostaniemy na miejscu. Świat nie może zostać bez ochrony. - kierownik instytutu, ojciec Ben'a. W odróżnieniu od młodego nocnego łowcy, był przyjazny względem Meg. Oprowadził ją po instytucie w dniu, w którym jego żona ją tu przyprowadziła.
 -Rozumiem – powiedział chłopak, zamykając na dłuższą chwilę oczy.
 -Czemu ma zapobiec wyemigrowanie do Idrisu? - zaciekawiona brunetka popatrzyła Lunie prosto w oczy gdy zadała swoje pytanie.
 -Idris to wolny kraj. Neutralny. - Nawet Jack popatrzył na blondynkę zdezorientowanym wzrokiem. To było niemożliwe. Idris – kraj nocnych łowców. Nie mógł nie brać udziału w jednej z ważniejszych spraw w dziejach. - Siedziba Clave burzy ich wizję, lecz to da się naprawić – spuściła wzrok na swoje dłonie – Chcą przenieść ich siedzibę do Londynu. Takim sposobem Idris zostanie 'odcięty' od wojny.
 -To niewyobrażalnie niemożliwe. Jak chcą to zrobić? Musieliby znaleźć bezpieczne miejsce, gotowe na przyjęcie nocnych łowców. - Jack podniósł się na równe nogi, zirytowany przeczesał ręką długie włosy.

 Pierwsza zrozumiała Megan. Zakryła usta dłonią, tłumiąc okrzyk.

 -Chcą przenieść się do Instytutu.
 Martwa cisza. Każdy z nich rozumiał z jak wielką ostrożnością i poczuciem obowiązku się to wiążę, nie mówiąc już o niebezpieczeństwie.

 -Kiedy ma się to stać? - głos Jack'a był niewiele głośniejszy od szeptu.
 -Za tydzień, do tego czasu zgromadzą odpowiednie papiery i zmiana lokum będzie możliwa. Magnus Bane ma również podwoić siłę czarów nałożonych na Instytut. - Meg zadrżała. Tęskniła, niewyobrażalnie bardzo za swoim przyjacielem. Nie mogła jednak tego okazywać i to bolało ją najbardziej, gdyż odczuwała to jak stratę. Stratę kogoś bliskiego. A teraz miała go zobaczyć. Za tydzień. - Pia przyjeżdża.
Jack zesztywnial, nerwowo podrapal się po karku i głośno wypuścił powietrze przez żeby zwracając tym na siebie uwagę obu dziewczyn. Przestepywal z nogi na nogę celowo unikając wzroku dziewczyn.
-Coś się stało?
zapytała Luna zdziwiona zachowaniem chłopaka.
Nagle jego oczy rozbłysły, a sam skierował swój błagalny wzrok ku drzwiom.
 -Ja..ja przypomniałem sobie, że...Że muszę pomóc Ben'owi w polerowaniu broni.
 Po tych słowach przeszedł przez pokój i
Z głośnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Luna wybuchła krótkim, niekontrolowanym śmiechem. Meg popatrzyła na nią niepewna sytuacji.
 -Kto to Pia? - miała wrażenie ze odpowiedz na to pytanie wszystko
wyjaśni.
 -Jego dziewczyna - jak bardzo się myliła.

 //NORA
Cześć wszystkim mamy nadzieję ,że kolejny rozdział sie spodobał.Pozostaw po sobie chociaz najkrótszy komentarz to bardzo motywujące...Rozdziały będą sie pojawiać raz na tydzień.
Powodem tego jest szkoła....mam nadzieje ze wy nie jesteście tak zawaleni szkoła jak my pozdrawiamy Nora i Tessa

3 komentarze:

  1. ^^ ciekawe!!
    Z niecierpliwością czekam na nn xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż... nic dodać nic ująć :) Rozdział ciekawy i cudowny. Historia zaczyna nabierać rozpędu ^^ Czekam na następny rozdział i całkowicie rozumiem dlaczego rozdział raz w tygodniu ;) Ja również jestem zawalona szkołą :) Pozdrawiam!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie się zapowiada. Ciary przechodziły mi po plecach w niektórych momentach, a gdy opisywałaś tęsknotę Meg za przyjacielem, sama niemal to odczułam. Lecę czytać następny rozdział, a Wam życzę weny i jak coś zapraszam do Sb :)
    http://nueva-angel.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

zostaw choć najkrótszy komentarz:)