niedziela, 13 marca 2016

Rozdział 15



Wysiadła z zatłoczonego autobusu pełna sprzecznych emocji. Początkowy entuzjazm już dawno rozpłynął się w powietrzu ustępując miejsca niepewności oraz pogardzie. Brunetka odrzuciła włosy na plecy i zamykając oczy, wzięła głęboki oddech.
Mocno zaciskała palce na zdjęciu znalezionym w tunelach. Z góry założyła, że należy do matki więc to właśnie jego użyła do zaklęcia lokalizującego, przeprowadzonego przez Magnusa. Dzięki niemu odnalazła swoją rodzicielkę. Wcisnęła fotografię w tylną kieszeń luźnych jeansów i ruszyła przed siebie, zdeterminowana i ciekawa.
Zapukała do dużych drewnianych drzwi, jednego z wielu domów w Brighton. Budynek oraz podwórze było schludne, zadbane. Na ganku nie były porozrzucane pojedyncze butelki po piwie, a na podjeździe stał rodzinny pick up. Czuła się obco, nie znała osoby, do której drzwi pukała. Nie wiedziała czego ma się spodziewać, bała się.
Po chwili drzwi zaskrzypiały, otwierając się. W drzwiach stała kobieta o kruczoczarnych włosach, niebieskich, iskrzących się oczach i wesołym uśmiechu. Dopiero po chwili Megan zorientowała się, że to jej matka, że to ta sama osoba, którą porzuciła. Tyle, że to wcale nie była ona. Schludny makijaż mógł ukryć sińce i wory pod oczami, ale wspomnienia robiły swoje. Jej obecność była przygnębiająca, okropna.
-Słucham? - Dopiero po tych słowach zorientowała się, że jej nie poznała. Nie poznała własnej córki.
-Jestem z Instytutu Londyńskiego, chciałabym zadać pani parę pytań – była na wygranej pozycji, nie mogła odmówić, nie wiedziała kim jest tajemnicza dziewczyna.
-Nie sądzę aby to było konieczne – popchnęła drzwi w celu ich zamknięcia, Meg była jednak szybsza, kładąc rękę na malowanym drewnie.
-Owszem – uśmiechnęła się sztucznie – jest to konieczne.

Weszła do środka, wymijając zdezorientowaną kobietę w drzwiach. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które było namiastką nowego życia Elizabeth Reheaven. Niebiesko-biała kolorystyka była w pewnym stopniu przygnębiająca, nudna.
Megan westchnęła i bez skrępowania usiadła na dużej, białej kanapie stojącej przy ścianie. Posłała ponaglające spojrzenie matce i przeszła do sedna:

-Co wie pani o rekrutach?
-Kto to? - Udawała, bawiła się palcami, pokazując że kłamie. Była taka oczywista.
-Co prawda nie byłam w stanie przynieść mieczu anioła, ale droga do Londynu trwa trochę ponad godzinę, myślę że chętnie przeczekałabym ten czas, tylko po to aby poznać prawdę. - Popatrzyła na nią, oczekując reakcji na nieoczywistą groźbę, - możemy też załatwić to teraz i nikomu nie stanie się krzywda. - Liz się nie odzywała, puste spojrzenie utkwione było w twarzy Megan, co zmusiło ją do odtrącenia jej uwagi, nie mogła dać się rozpoznać. - To jak?
-Znam cię – wyszeptała.
-Nie wydaje mi się – udawała znudzenie i zachowując zimną krew posłała jej lodowate spojrzenie.
-Oni chcą pokoju – Megan zdezorientowana wytrzeszczyła oczy na to nagłe wyznanie, nie spodziewała się tak szybkiej reakcji.
-Zabijanie ludzi nie jest tego najlepszym dowodem.
-Giną ci, którzy nie współpracują. Giną ci, którzy z góry są przegrani.
-Potrzebuje konkretów. Nazwiska, miejsca spotkań, plan,wszystko – zacisnęła mocno pięści, trudno było spędzać kolejne minuty w towarzystwie niczego nieświadomej matki. Chyba wolałaby gdyby kobieta nic nie wiedziała, przynajmniej nie musiałaby siedzieć w przytłaczającym mroku tego miejsca.
-Ja nic nie wiem, skonsultowali się ze mną w sprawie mojej córki – Megan drgnęła, wyraźnie zdruzgotana. - Niestety, ja takowej nie mam. Nie mogłam im pomóc.

Brunetka dokładnie zbadała ją wzrokiem. Być może się zorientowała. Być może wie o wszystkim.

-Czego mogli chcieć od pani córki? - Nie zwracała uwagi na drugą część wypowiedzi. Nie chciała.
-Chcieli ją zabić.
-Dlaczego? - Spytała zdezorientowana, spanikowana i zdecydowanie zaskoczona.
-Ona jest jedną z nich, ona jest wybraną.

*

Jack wykonał niespodziewany ruch, powalając przeciwnika na ziemię. Ben leżał przez chwilę na drewnianej posadzce, wyraźnie zmęczony. Potrzebował narkotyku. Maskował zalewający go pot pod maską ciężkich treningów, a wyraźne drgawki i zmęczenie tłumaczył zbyt długim czasem spędzonym na siłowni czy w zbrojowni. Był nieobecny, nie był sobą. Przymknął opadające powieki i z pomocą parabatai dźwignął się z podłogi. Odetchnął głęboko, wycierając zalane potem czoło o materiał koszulki.
Jack przyglądał się uważnie każdemu jego ruchowi. Coś było nie tak, czuł to głęboko w sercu, tak jakby czegoś brakowało, pusty właściwe niesycący ból formował się w jego sercu. Ignorował to zbyt długo. Musi zapytać o co chodzi, musi dowiedzieć się co się dzieje.

-Ben, myślę że musimy porozmawiać – przygładził swoje włosy, zebrane w prymitywnego kucyka.
-Jasne, pójdę tylko pod prysznic.

Chłopak nie czekał na jakikolwiek protest ze strony swojego towarzysza, po prostu szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia, znowu zostawiając go samego. Irytacja oraz niepokój wymalowały się na twarzy Herondael'a.

-Ostatnio wam się nie układa – gardłowy głos przemówił z drugiego końca pomieszczenia. - Kryzys w związku?
-Co cię to obchodzi? - Z pewnego powodu osoba Sebastiana nie przypadła Jackowi do gustu, był uczulony na takich ludzi. Na ludzi z tajemnicą i nieznaną przeszłością, na ludzi pełnych pogardy i smutku.

Nie uzyskał odpowiedzi, jedynie blady, drwiący uśmieszek wpełzł na jego twarz. Śmiał się z niego. Czarnooki spojrzał w jego kierunku przenikając go spojrzeniem.

-Musisz wiedzieć, że nie tylko twój mały przyjaciel ma sekrety – pewnego rodzaju duma przenikająca jego głos była nadzwyczaj niepokojąca.
-O czym ty mówisz?
-Zapytaj się swojej dziewczyny – chłodny uśmiech znów zagościł na jego twarzy.
-Pia? Co ona może ukrywać..?
-Dlaczego jesteś taki ślepy – wyniosły ton świadczył o wyraźnej dominacji jaką posiadał w prowadzonej konwersacji. - Nie mówię o Pii.
-Wybacz mi, ale nie rozumiem – Jack zacisnął pięści, poirytowany gierkami blondyna.
-Chodzi mi o Megan.

Milczenie wypełnione niedopowiedzeniami było zbyt uzależniające, gęste powietrze osiadło na niewypowiedzianych słowach i pozwoliło im się roztopić w ciszy. Nikt miał już nie usłyszeć niewyraźnego ale skoncentrowanego zaprzeczenia Jacka, nikt miał już nie zaśmiać się z próby obrony przed oczywistą prawdą. Nikt miał nie poznać opinii Herondale ani jego rozdartych myśli.
Wszystko pochłonęło milczenie i trwoga, trwoga przed prawdą.

*

Uśmiechnął się do swojego odbicia. Wszystko szło po jego myśli, rozpływał się w euforii, zwycięstwie. Szybkim ruchem wyjął telefon z tylej kieszeni spodni słysząc przychodzące połączenie.

-Słucham – wypowiedział, zamykając zmęczone powieki. Oczekiwał pozytywnych informacji, tylko takie go zadowalały.
-Załatwione, dziewczyna wie. - Przymknął powieki rozkoszując się małym zwycięstwem, pokonał kolejne stopnie w drodze na szczyt.
-Dokładniej.
-Jest oszołomiona, zdruzgotana, zdeterminowana. Będzie na miejscu za parę minut, przygotuj się.

-Miło jest mi słyszeć te słowa. - rozprostował palce, spoglądając na srebrny pierścień błyszczący na serdecznym palcu. - Oznaczają, że jednak na coś się przydajesz. - Odetchnął głęboko, - Dziękuję Elizabeth.  

/Nora

A więc..nie było nas bardzo długo i najgorsze jest to, że nie czujemy się z tym źle. Po prostu czasem potrzebna jest przerwa na przemyślenie tego wszystkiego i zastanowienie się czy na pewno to co się robi jest w jakimś stopniu potrzebne. Początkowo stwierdziłyśmy, że nie dlatego pojawiły się takie, a nie inne komentarze pod ostatnim postem, ale nie wolno się poddawać i trzeba dokończyć to co się zaczęło.
 Tak oto jesteśmy tutaj po dwumiesięcznej przerwie. Dodajemy post późno, ale po prostu nie mogłyśmy się doczekać, mamy nadzieję że wciąż ktoś tu jest i bardzo prosimy o komentarze bo teraz są jeszcze bardziej potrzebne niż zwykle(: PRZEPRASZAMY.