Wysiadła z zatłoczonego autobusu pełna sprzecznych emocji. Początkowy entuzjazm już dawno
rozpłynął się w powietrzu ustępując miejsca niepewności oraz
pogardzie. Brunetka odrzuciła włosy na plecy i zamykając oczy,
wzięła głęboki oddech.
Mocno zaciskała palce
na zdjęciu znalezionym w tunelach. Z góry założyła, że należy
do matki więc to właśnie jego użyła do zaklęcia lokalizującego,
przeprowadzonego przez Magnusa. Dzięki niemu odnalazła swoją
rodzicielkę. Wcisnęła fotografię w tylną kieszeń luźnych
jeansów i ruszyła przed siebie, zdeterminowana i ciekawa.
Zapukała do dużych
drewnianych drzwi, jednego z wielu domów w Brighton. Budynek oraz
podwórze było schludne, zadbane. Na ganku nie były porozrzucane
pojedyncze butelki po piwie, a na podjeździe stał rodzinny pick up.
Czuła się obco, nie znała osoby, do której drzwi pukała. Nie
wiedziała czego ma się spodziewać, bała się.
Po chwili drzwi
zaskrzypiały, otwierając się. W drzwiach stała kobieta o
kruczoczarnych włosach, niebieskich, iskrzących się oczach i
wesołym uśmiechu. Dopiero po chwili Megan zorientowała się, że
to jej matka, że to ta sama osoba, którą porzuciła. Tyle, że to
wcale nie była ona. Schludny makijaż mógł ukryć sińce i wory
pod oczami, ale wspomnienia robiły swoje. Jej obecność była
przygnębiająca, okropna.
-Słucham? - Dopiero po
tych słowach zorientowała się, że jej nie poznała. Nie poznała
własnej córki.
-Jestem z Instytutu
Londyńskiego, chciałabym zadać pani parę pytań – była na
wygranej pozycji, nie mogła odmówić, nie wiedziała kim jest
tajemnicza dziewczyna.
-Nie sądzę aby to było
konieczne – popchnęła drzwi w celu ich zamknięcia, Meg była
jednak szybsza, kładąc rękę na malowanym drewnie.
-Owszem – uśmiechnęła
się sztucznie – jest to konieczne.
Weszła do środka,
wymijając zdezorientowaną kobietę w drzwiach. Rozejrzała się po
pomieszczeniu, które było namiastką nowego życia Elizabeth
Reheaven. Niebiesko-biała kolorystyka była w pewnym stopniu
przygnębiająca, nudna.
Megan westchnęła i bez
skrępowania usiadła na dużej, białej kanapie stojącej przy
ścianie. Posłała ponaglające spojrzenie matce i przeszła do
sedna:
-Co wie pani o
rekrutach?
-Kto to? - Udawała,
bawiła się palcami, pokazując że kłamie. Była taka oczywista.
-Co prawda nie byłam w
stanie przynieść mieczu anioła, ale droga do Londynu trwa trochę
ponad godzinę, myślę że chętnie przeczekałabym ten czas, tylko
po to aby poznać prawdę. - Popatrzyła na nią, oczekując reakcji
na nieoczywistą groźbę, - możemy też załatwić to teraz i
nikomu nie stanie się krzywda. - Liz się nie odzywała, puste
spojrzenie utkwione było w twarzy Megan, co zmusiło ją do
odtrącenia jej uwagi, nie mogła dać się rozpoznać. - To jak?
-Znam cię –
wyszeptała.
-Nie wydaje mi się –
udawała znudzenie i zachowując zimną krew posłała jej lodowate
spojrzenie.
-Oni chcą pokoju –
Megan zdezorientowana wytrzeszczyła oczy na to nagłe wyznanie, nie
spodziewała się tak szybkiej reakcji.
-Zabijanie ludzi nie
jest tego najlepszym dowodem.
-Giną ci, którzy nie
współpracują. Giną ci, którzy z góry są przegrani.
-Potrzebuje konkretów.
Nazwiska, miejsca spotkań, plan,wszystko – zacisnęła mocno
pięści, trudno było spędzać kolejne minuty w towarzystwie
niczego nieświadomej matki. Chyba wolałaby gdyby kobieta nic nie
wiedziała, przynajmniej nie musiałaby siedzieć w przytłaczającym
mroku tego miejsca.
-Ja nic nie wiem,
skonsultowali się ze mną w sprawie mojej córki – Megan drgnęła,
wyraźnie zdruzgotana. - Niestety, ja takowej nie mam. Nie mogłam im
pomóc.
Brunetka dokładnie
zbadała ją wzrokiem. Być może się zorientowała. Być może wie
o wszystkim.
-Czego mogli chcieć od
pani córki? - Nie zwracała uwagi na drugą część wypowiedzi. Nie
chciała.
-Chcieli ją zabić.
-Dlaczego? - Spytała
zdezorientowana, spanikowana i zdecydowanie zaskoczona.
-Ona jest jedną z nich,
ona jest wybraną.
*
Jack wykonał
niespodziewany ruch, powalając przeciwnika na ziemię. Ben leżał
przez chwilę na drewnianej posadzce, wyraźnie zmęczony.
Potrzebował narkotyku. Maskował zalewający go pot pod maską
ciężkich treningów, a wyraźne drgawki i zmęczenie tłumaczył
zbyt długim czasem spędzonym na siłowni czy w zbrojowni. Był
nieobecny, nie był sobą. Przymknął opadające powieki i z pomocą
parabatai dźwignął się z podłogi. Odetchnął głęboko, wycierając zalane potem czoło o materiał koszulki.
Jack przyglądał się
uważnie każdemu jego ruchowi. Coś było nie tak, czuł to głęboko
w sercu, tak jakby czegoś brakowało, pusty właściwe niesycący
ból formował się w jego sercu. Ignorował to zbyt długo. Musi
zapytać o co chodzi, musi dowiedzieć się co się dzieje.
-Ben, myślę że musimy
porozmawiać – przygładził swoje włosy, zebrane w prymitywnego
kucyka.
-Jasne, pójdę tylko
pod prysznic.
Chłopak nie czekał na
jakikolwiek protest ze strony swojego towarzysza, po prostu szybkim
krokiem wyszedł z pomieszczenia, znowu zostawiając go samego.
Irytacja oraz niepokój wymalowały się na twarzy Herondael'a.
-Ostatnio wam się nie
układa – gardłowy głos przemówił z drugiego końca
pomieszczenia. - Kryzys w związku?
-Co cię to obchodzi? -
Z pewnego powodu osoba Sebastiana nie przypadła Jackowi do gustu,
był uczulony na takich ludzi. Na ludzi z tajemnicą i nieznaną
przeszłością, na ludzi pełnych pogardy i smutku.
Nie uzyskał odpowiedzi,
jedynie blady, drwiący uśmieszek wpełzł na jego twarz. Śmiał
się z niego. Czarnooki spojrzał w jego kierunku przenikając go
spojrzeniem.
-Musisz wiedzieć, że
nie tylko twój mały przyjaciel ma sekrety – pewnego rodzaju duma
przenikająca jego głos była nadzwyczaj niepokojąca.
-O czym ty mówisz?
-Zapytaj się swojej
dziewczyny – chłodny uśmiech znów zagościł na jego twarzy.
-Pia? Co ona może
ukrywać..?
-Dlaczego jesteś taki
ślepy – wyniosły ton świadczył o wyraźnej dominacji jaką
posiadał w prowadzonej konwersacji. - Nie mówię o Pii.
-Wybacz mi, ale nie
rozumiem – Jack zacisnął pięści, poirytowany gierkami blondyna.
-Chodzi mi o Megan.
Milczenie wypełnione
niedopowiedzeniami było zbyt uzależniające, gęste powietrze
osiadło na niewypowiedzianych słowach i pozwoliło im się roztopić
w ciszy. Nikt miał już nie usłyszeć niewyraźnego ale
skoncentrowanego zaprzeczenia Jacka, nikt miał już nie zaśmiać
się z próby obrony przed oczywistą prawdą. Nikt miał nie poznać
opinii Herondale ani jego rozdartych myśli.
Wszystko pochłonęło
milczenie i trwoga, trwoga przed prawdą.
*
Uśmiechnął się do
swojego odbicia. Wszystko szło po jego myśli, rozpływał się w
euforii, zwycięstwie. Szybkim ruchem wyjął telefon z tylej
kieszeni spodni słysząc przychodzące połączenie.
-Słucham –
wypowiedział, zamykając zmęczone powieki. Oczekiwał pozytywnych
informacji, tylko takie go zadowalały.
-Załatwione, dziewczyna
wie. - Przymknął powieki rozkoszując się małym zwycięstwem,
pokonał kolejne stopnie w drodze na szczyt.
-Dokładniej.
-Jest oszołomiona,
zdruzgotana, zdeterminowana. Będzie na miejscu za parę minut,
przygotuj się.
-Miło jest mi słyszeć
te słowa. - rozprostował palce, spoglądając na srebrny pierścień
błyszczący na serdecznym palcu. - Oznaczają, że jednak na coś
się przydajesz. - Odetchnął głęboko, - Dziękuję Elizabeth.
/Nora
A więc..nie było nas bardzo długo i najgorsze jest to, że nie czujemy się z tym źle. Po prostu czasem potrzebna jest przerwa na przemyślenie tego wszystkiego i zastanowienie się czy na pewno to co się robi jest w jakimś stopniu potrzebne. Początkowo stwierdziłyśmy, że nie dlatego pojawiły się takie, a nie inne komentarze pod ostatnim postem, ale nie wolno się poddawać i trzeba dokończyć to co się zaczęło.
Tak oto jesteśmy tutaj po dwumiesięcznej przerwie. Dodajemy post późno, ale po prostu nie mogłyśmy się doczekać, mamy nadzieję że wciąż ktoś tu jest i bardzo prosimy o komentarze bo teraz są jeszcze bardziej potrzebne niż zwykle(: PRZEPRASZAMY.