środa, 28 października 2015

Rozdział 8

Clave przybyło jak zwykle punktualnie. Do Instytutu wprowadziło się tymczasowo około 15 nowych osób. Luna biegała po budynku i załatwiała różne papierkowe sprawy. Mijała dużo znajomych twarzy lecz i kilka takich, które widziała pierwszy raz w życiu. Wszyscy byli ubrani podobnie. W czarne eleganckie garnitury. Tylko parę kobiet miało ołówkowe spódnice i szpilki. Dziewczyna szła do biblioteki. Bycie w radzie miało wiele przywilejów. Między innymi możliwość bycia na spotkaniach Clave. Lune niepokoiły niektóre pomysły Nephilim. Widać było, że nie wiedzą co robić. Otworzyła ciężkie mahoniowe drzwi poczuła, że wzrok każdego uczestnika zebrania jest kierowany prosto na nią przepraszając za spóźnienie usiadła na swoim miejscu przy wilkiem stole. Alexandra wstała.
-A więc wszyscy są obecni. Możemy zaczynać...
Szykowały się długie nudne godziny.
******************************************************************************
Ben chodził po pokoju. Już nie mógł wytrzymać. Jego pragnienie było nie do wytrzymania. Próbował wszystkiego. Wypił co najmniej dwa litry wody, wyrzuł paczkę gum zapalił papierosa. Wszystko na nic. Jego ciało cały czas żądało jednego. Narkotyku. W końcu się poddał. Usiadł na łóżku i wyjął z pod niego pudełeczko. W środku znajdowały się saszetki z proszkiem. Już miał wziąć jedną gdy usłyszał pukanie do drzwi. Szybko schował pudełko wraz z zwartością pod kołdrę. W samą porę ponieważ w drzwiach pojawił się Jack.
-Hej..wszystko w porządku?
Ben zmarszczył brwi. Spojrzał w lustro stojące nad komodą i zobaczył ze wygląda okropnie. Cały spocony i miał wygniecioną koszulkę.
-Tak wszystko dobrze...spałem-Odpowiedział
Przyjaciel przyglądał się jeszcze chwile ale zaraz usiadł na krześle naprzeciwko Bena. Chłopak poczuł wyrzuty sumienia. Jack był dla niego jak brat zawsze wszystko robili razem. Ale bał się jego reakcji. On go by nie zrozumiał. Nie ma takiej opcji.
-Słucham.
-Dobrze wiesz ,że Clave za dużo nie zrobi w stosunku do rekrutów.-Przerwał na chwile obserwując reakcje przyjaciela-Za dużo jest ich by zgodnie podjęli decyzje. Dlatego my możemy im pomóc. Megan znalazła listę nazwisk moglibyśmy..
-Chwila jacy MY?-Ben przerwał Jackowi, doskonale wiedział po co przyszedł.
-Chcemy żebyś do nas dołączył.
-Co chcecie zrobić?
-Znaleźć kryjówkę rekrutów i dowiedzieć się kto nimi zarządza zmusić go do mówienia pewnie wiedzą więcej o tych dzieciach niż my.
Nastała cisza. Nie chciał tego robić. Jeżeli coś poszło by nie tak...Nie chciał myśleć o konsekwencjach. Ale czuł, że musi im pomóc. Za te wszystkie kłamstwa za odsuwanie ich od siebie.
-Zgoda.
-Serio?
Na twarzy Jacka było widać zaskoczenie. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Pewnie myślał, że Ben będzie potrzebować naprawdę mocnych argumentów.
-Tak pomogę wam.
Nagle rozległo się pukanie.
-PROSZE!
Krzyknął Jack. Ben popatrzył na przyjaciela z wyrzutem, miał go upomnieć, że to jego pokój i to on będzie decydował o tym czy ktoś ma wejść czy nie ale dał sobie spokój ponieważ w drzwiach stała Megan. Chłopak zdziwił się ponieważ dziewczyn anie była zbyt częstym gościem w jego pokoju. Prawdę mówiąc nigdy tu nie była. Dlatego tez rozglądała się po pokoju Bena ze zdziwieniem. Nie był to pokój typowego nastolatka. Wszędzie wisiała broń i wszystko było idealnie czyste. Żadnych brudnych ubrań tylko nieskazitelny porządek.
-A właśnie jest jeszcze jedna rzecz o której musimy pogadać-przerwał ciszę Jack.
-Zgodził się?-zapytała Meg
Ben pokiwał głową.
-Więc mam nadzieje, że się domyślasz, że sami nie zrobimy za dużo w związku z rekrutami. Potrzebny jest nam czarodziej. Dobry czarodziej. A mianowicie Magnus Bane. I tu zaczyna się twoja rola.
-Słucham?
-Masz przekonać Magnusa, że warto nam pomóc.

Chłopaka zamurowało.

~TESSA

wtorek, 20 października 2015

Rozdział 7

 Przyszedł dzień przyjazdu Clave. Najstarsi mieszkańcy Instytutu oraz Luna jako członkini doradztwa od rana byli na nogach. Wielokrotnie sprawdzali liczne zabezpieczenia i rozmawiali o skuteczności czarów chroniących nałożonych na budynek przez Magnusa Bane'a. Cudowny zapach kawy wypełniał wszystkie pomieszczenia jakby zmuszając ich do racjonalnego myślenia, mimo wczesnej pory.
Richard poprawił okulary, nie odrywając wzroku od papierów trzymanych w dłoni. Śledził każdy z punktów dotyczących tego co należy zmienić w Instytucie na czas pobytu Clave. Co chwilę odhaczał pojedyncze rzeczy krążąc po całym Instytucie. Zatrzymał się w holu aby spojrzeć na godzinę. 5:38. Zostało niecałe pięć godzin do przyjazdu członków doradztwa i Clave. Wpatrzony w punkty odnoszące się do estetyki pokojów, które mają zostać zamieszkane uniósł kubek do ust. Z niechęcią jednak stwierdził, że jest on pusty. W zamiarze zrobienia sobie już trzeciej kawy skierował swoje kroki w stronę kuchni. Zatrzymał się jednak gdy usłyszał znajome trzeszczenie drzwi i dźwięk naciskanej klamki. Odwrócił się i cierpliwe czekał na nieproszonego gościa. Nie obawiał się niczego, czary są zbyt silne aby ktoś ze złymi zamiarami mógł wejść.
Brunetka uspokoiła oddech po czym otwierając drzwi na odpowiednią szerokość, weszła do środka. Czarny podkoszulek lepił się jej do ciała, a nogi bolały od przebytych kilometrów.

-Megan? - podskoczyła przerażona i przybierając pozycję obronną odwróciła się w stronę dochodzącego głosu.

W pierwszej chwili zalała ją fala ulgi gdy zobaczyła najstarszego mieszkańca budynku. Potem jednak z niezadowoleniem przypomniała sobie o pozycji Richarda w radzie. Ten zmierzył ją badawczym wzrokiem wysuwając wnioski. Czekając na jej odpowiedź wysilił się na zachęcający do rozmowy gest dłonią.

-Ja, um, ja – starała się wymyślić jakąś sensowną wymówkę, kiedy jej sumienie przypomniało o sobie – poszłam pobiegać – wypaliła zdając sobie sprawę z konsekwencji.
-Dobrze, każdemu przyda się ruch. Trzeba trenować, ponieważ nadciąga coś strasznego.

Lightwood obrócił się i powracając do poprzednich czynności poszedł do kuchni. Megan przez chwilę stała w bezruchu i rozważała to co się właśnie stało. Słowa jakie wypowiedział z niesamowitym spokojem i przekonaniem mężczyzna rozbrzmiewały w jej głowie. Przez miesiąc ukrywała swoje poranne wypady, a teraz przekonała się o swojej niewinności. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powinna pójść za Richardem i wyjaśnić zaistniałą sytuację, odepchnęła jednak od siebie ten pomysł i udała się do swojego pokoju.

Grafik dzisiejszego dnia był napięty, każdy miał jakieś zajęcie. Dziewczyna nie miała więc wiele czasu na umycie się i przygotowanie. Założyła czarne dresy, czarne trampki i luźny szary tshirt aby podczas wykonywanych czynności nie czuć niekomfortu. Związała włosy w kucyka i uprzednio sprawdzając telefon wyszła z pokoju.
Odnalazła Lunę z którą chciała podzielić się nieistotnymi informacjami. Rozmawiały przez chwilę, podczas segregowania różnych dokumentów, które miały zostać wyniesione na strych aby nie zajmowały cennego miejsca. Śmiejąc się nie zauważyły kiedy do biblioteki wszedł Ben.
Pierwsza zauważyła go brunetka. Wspomnienia krótkiej i chaotycznej rozmowy z Magnusem powróciły do niej, lecz mimo to starała się nie wyrażać tego grymasem twarzy. Nie próbowała rozmawiać o tym z Benem. Nie chciała wtrącać się w jego życie, bo nie lubiła gdy ktoś robił tak w stosunku do niej. Narkotyki to poważna sprawa, zdawała sobie z tego sprawę więc zapewniła Magnusa, iż będzie mieć na niego oko. Nic więcej, wiedziała że przyjaciel tak tego nie zostawi i będzie sprawował opiekę nad nocnym łowcą. Zwłaszcza, iż ten wpadł czarownikowi w oko.
-Alexandra kazała to przesortować i pozbyć się niepotrzebnych papierów. Pozostałe razem z innymi zanieść na strych. - Meg dopiero teraz zauważyła duży karton, który dźwigał.
-Jasne- odparła podchodząc do niego i biorąc pudło.
Luna pomachała mu gdy wychodził, ale on nie odwzajemnił gestu. Cóż, nic nowego. Brunetka usiadła na podłodze obok dziewczyny i uniosła wieko pudła.

-Serio, dlaczego oni pomyśleli o tym wszystkim w dzień przyjazdu? Jakbyśmy nie mogli zacząć parę dni temu – jęcząc Megan wyjmowała kolejne arkusze sortując na dwie kupki. Te, które nie były poskreślane i zamazane kładła na tą, którą należy zachować, a pozostałe na stos tych do spalenia.
-Mieli dużo na głowie, w sumie też się im dziwię, ale zostały cztery godziny, to wystarczająco dużo -Luna jakby nieprzekonana do własnych słów robiła wszystko szybko, ale dokładnie.
-Jasne, nie wątpię przecież w nasze umiejętności sortownicze. Jeśli nie wyjdzie mi z tym całym zabijaniem zatrudnię się na poczcie.

Wybuchnęły śmiechem, nie przerywając jednak czynności.
Godzinę później dwa ogromne stosy czekały na zapakowanie do pudeł. Megan zajęła się tą kupką którą należało zachować. Bezceremonialnie upchnęła tony dokumentów w trzech pudłach i biorąc jedno na ręce oznajmiła, iż idzie na strych.
Z parteru czekała ją długa droga, a karton zdawał się warzyć więcej od niej samej. Wchodząc jednak na przestronne poddasze zdumiała się jak szybko tu dotarła. Postawiła papiery w rogu i usiadła na podłodze odpoczywając po wykonanym wysiłku. Na dole czekały na nią jeszcze dwa pudła, ale ona nie chciała dręczyć się tą smutną wizją.
Nagle jej uwagę przyciągnęła pojedyncza kartka wystająca z pudełka, które przed chwilą przyniosła. Wyciągnęła ją i przeczytała tłustym drukiem napisany nagłówek: REKRUCI. Przebiegła wzrokiem listę nazwisk nie znajdując żadnego znajomego. Zastanawiała się co ta lista tu robi i kto ją sporządził. Zastanawiała się też czy to wszyscy rekruci, ponieważ na kartce znajdowało się około pięćdziesięciu nazwisk. Postanowiła zachować ją dla siebie i podzielić się swoim znaleziskiem z Luną i Jakiem, którzy zadeklarowali swój udział w poszukiwaniu dzieci nieba i piekła. Nie wiedziała jeszcze jak, ale ta lista mogła im w tym pomóc.
Skończyła swoją pracę pół godziny później gdy wracała ze strychu, na który zaniosła ostatnie pudło. Gdy usłyszała burczenie w brzuchu zdała sobie sprawę, że jeszcze nic dzisiaj nie jadła. Zamiast więc do pokoju, skierowała się w stronę kuchni.
Zastała tam skośnooką dziewczynę, która siedząc przy stole piła kawę oglądając jakieś kolorowe czasopismo.

-Hej – przywitała się otwierając lodówkę.

Pia nie patrząc na nią odpowiedziała coś cicho, a następnie zamknęła gazetę i zabierając swoją kawę wyszła z pomieszczenia.

-Tak u mnie też wszystko w porządku – Meg przewróciła oczami i wyciągnęła mleko z lodówki.

W ciszy zjadła płatki rozmyślając nad listą. Jakby na jej życzenie w kuchni pojawił się Jack. Miał na sobie biały tshirt z krótkim rękawem, oraz szare dresy. Jego tatuaże były idealnie widoczne. Megan jak zwykle zbyt długo zawiesiła na nich swój wzrok. Jakby odruchowo sięgnęła swojego atramentowego znaku, kładąc rękę na ramieniu. Składające się z prostych czarnych kresek, puste kwiaty zdawały się tak dziewczęco neutralne w porównaniu do agresywnych wzorów chłopaka.
Przygryzając kolczyk w wardze stanął przed nią i zastanawiając się nad swoimi słowami oparł ręce o blat stołu.
-Gapisz się – powiedział i tryumfalnie się uśmiechnął jakby jego słowa były nieoczywiste i rozbrajające.
-Nie pochlebiaj sobie – powiedziała wstając i wkładając miskę do zlewu. -Posłuchaj musimy porozmawiać.
-Właśnie tak myślę, że to robimy
-Znalazłam coś w papierach co myślę, że może nam pomóc znaleźć wybranych. - zbyła jego słowa i wyciągnęła z kieszeni listę podając mu ją.
-Myślisz, że jak ma to nam pomóc? - pokręcił głową oddając jej zmiętą kartkę uprzednio uważnie ją czytając.
-Możemy znaleźć kogoś z tych ludzi i zmusić go do mówienia. Oni wiedzą znacznie więcej niż my. Może nawet zaleźli jakiś trop. Pamiętaj, że jeśli oni znajdą ich pierwsi stanie się coś strasznego.
-Niby jak chcesz to zrobić? Żeby uzyskać informacje naszym jeńcem musiałby być ktoś ważny, a oni są dobrze chronieni jak i niebezpieczni. Zabiją cię jeśli się do nich zbliżysz. – Powiedział z irytacją, ale w jego oczach paliły się iskierki zaciekawienia.
-Musimy sprzymierzyć się z Benem – wypaliła nagle po chwili zastanowienia.
-Co? Niby jak ma to nam pomóc, on nigdy się nie zgodzi, a jeśli nawet wciąż stoimy w miejscu.
-Jeżeli go przekonamy, on będzie mógł posłużyć się swoim urokiem osobistym i przekonać Magnusa Bane'a aby nam pomógł – powiedziała patrząc mu w oczy z wyczekiwaniem i czystym zaangażowaniem.
-Skąd wiesz, że Bane będzie nim zainteresowany?
-Nie widziałeś jak na niego patrzył na ostatniej imprezie – skłamała nie mogąc wyjawić prawdziwego źródła swojego przekonania.

Trwali chwilę w milczeniu jakby zastanawiając się nad dalszym działaniem. Nad dalszym przebiegiem rozmowy. W końcu Jack wziąwszy głęboki oddech, popatrzył na nią z nutą rozbawienia w oczach i powiedział:


-Czy Luna już wie o naszym planie?

//N 
Napisałam rozdział gdzieś tak o dwa tygodnie wcześniej niż zamierzałam, a więc dzięlę się nim z wami już teraz. Mam nadzieję, że się spodobał i jak zwykle zachęcam do komentowania(bardzo motywującej zresztą rzeczy). 

czwartek, 15 października 2015

Rozdział 6

Meg siedziała na kanapie już jakieś pół godziny odkąd wrócili do Instytutu. Głowa bolała ją niemiłosiernie ale musiała czekać na Lune, która poszła poszukać steli by narysować Iraztze przyjaciółce. Sytuazji nie poprawiała pewna para kłócąca się w pokoju obok. Dziewczyna nie poznała jeszcze dokładnie Pii ale chyba nie spodobało jej się to, że zamiast czekać aż przyjedzie jej chłopak poszedł się zabawić i wrócił kompletnie pijany.
-PIA JA TEŻ CHCE SIE CZASEM ZABAWIĆ NIE RÓB DRAMATU!
Dziewczyna nie wytrzymała wstała i energicznym ruchem ruszyła w stronę sąsiednich drzwi. Nie powinna przeszkadzać kłócącej się parze ale ich krzyki doprowadzały ją do szału.
-Przepraszam bardzo ale czy możecie odłożyć te kłótnie na kiedy indziej zaraz zbudzicie cały Instytut.
Jack już wytrzeźwiał ale wciąż wyglądał jakby myślami był gdzie indziej. Jego włosy były w totalnym nieładzie a brązowe oczy zaspane .Pia za to prezentowała się perfekcyjnie idealny makijaż i idealne włosy. Jej migdałowe oczy spiorunowały Meg.
-My się nie kłócimy.....tylko prowadzimy głośną konwersacje.
-Myślisz, że jak użyjesz poetyckiego określenia to wyjdziecie na idealną parę?-Pia chciała coś odpowiedzieć Meg ją uciszyła gestem ręki - Ne obchodzi mnie co robicie....ciszej BŁAGAM
Odwróciła się i wychodząc wpadła na Lune.
-Nie ma z wami Bena?
Jacke nagle zesztywniał i popatrzył pytająco na koleżankę.
-Poszedł z tobą..
-Ale musiał pójść do pokoju po coś nie wrócił do kuchni więc myślałam, że jest z wami.
Wszyscy wymienili ze sobą przerażona spojrzenia po chwili odezwał się Jack.
-Ale go z nami nie ma..........
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Metro było tak przyjemnie spokojne o tak wczesnej porze. Zegarek na ręce chłopaka wskazywał na 4:27. Właściwie nie chciał tam wracać. Nie lubił ogłuszającej muzyki i pijanych ludzi. Zazdrościł przyziemnym. Nieświadomi niczego mogli być wolni...żyć bez zasad i ciągłego uświadamiana wszystkim swojej wartości. I dlatego też czuł hipnotyzującą potrzebę powrotu na impreze. Tam mógł udawać zwykłego chłopaka nikt nie widział, że jest nocnym łowcą.
Gdy Ben wyszedł z metra skierował się od razu w boczną uliczkę. Już tu było dużo ludzi rzygających po kątach i ledwo trzymających się na nogach. Bramkarz pilnujący wejścia do klubu już nie zwracał uwagi kto wchodził a kto wychodził. Chłopak wszedł do środka i od razu poczuł duszący zapach papierosów. Dym wypełnił pomieszczenie jak gęsta mgła. Ben próbował dostrzec osobę której szukał. Czuł na sobie czyjś wzrok ale gdy się rozglądał nie dostrzegł nikogo kto by mu się przypatrywał. Znalazł ją w kącie pomieszczenia. Koło niej chłopak dostrzegł wiele osób żebrujących o chociaż odrobinę produktu, którym handlował. Gdy mężczyzna dostrzegł Bena kiwnął głową na przywitanie.
-To co zawsze-Rzucił chłopak nie wgłębiając się w szczegóły za dobrze się znali by o nie pytać.
Gdy dostał już torebkę z proszkiem odwrócił się na pięcie i ruszył w głąb grupki ludzi. Miał zamiar robić to co zawsze wziąć narkotyk i bawić się z ludźmi jak ze starymi znajomymi. Ale nagle wpadł na kogoś. Już miał zwrócić mu uwagę żeby uważał jak chodzi gdy rozpoznał kocie oczy.
-Magnus Bane.
Mężczyzna patrzył przenikliwie na chłopaka. Ben nie mógł odwróć wzroku. Czarownik wyglądał idealnie w przyćmionym świetle lamp. Na jego skórze nie było ani kropelki potu. Jego włosy wyglądały jakby dopiero wstał z łóżka. Ben nabrał ochoty przeczesania ich palcami.
-Mogę wiedzieć co masz w kieszeni?
Chłopak domyślił się, że jego przypuszczenia o obserwowaniu go były słuszne. Ale ciekawiło go dlaczego Magnus to robił.
-Nie wiem o czym mówisz Czarowniku..
Na twarz Bane'a wpełzł złośliwy uśmieszek.
-Nie udawaj głupiego Ben. Masz zbyt piękne oczy by być tępym.
Chłopakowi zrobiło się gorąco ale nie był pewny czy to ze względu na uwagę Magnusa czy na to, że Bane dowiedział się o jego sekrecie. Nawet nie zauważył gdy ręka Magnusa wślizgnęła się do kieszeni jego kurtki i wyciągnęła narkotyk.
-No no no....Czy Nocni Łowcy wiedzą, że ich wychowanek jest uzależniony?
-Nie i się nie dowiedzą...
Chłopak zabrał czarownikowi torebkę i wyszedł z klubu zostawiając Magnusa...
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dźwięk komórki obudził Meg z cudownego pozbawionego koszmarów snu. Na wyświetlaczu pokazało jej się ze już 10 raz Magnus dobija się do niej.
-Magnusie mogę wiedziec co jest tak pilnego..
-Wiedziałaś, że Ben bierze narkotyki? -Przyjaciel nie dął jej dokończyć
-CO?

~TESSA

DZIEKUJEMY ZA 1000 WYŚWIETLEŃ!Nawet nie wiecie ile dla nas to znaczy.Dziękujemy za każdy komentarz, chociażby najkrótszy. Przysięgam z ręką na sercu, że cieszymy się z każdego komentarza [objawia się to skakaniem z radość (dosłownie)] i prosimy o pisanie ich bo sa bardzo motywujące. Dziękujemy za wszystko i mam nadzieję, że rozdział się podoba piszcie co myślicie, że stanie się dalej!

sobota, 3 października 2015

Rozdział 5

29 października

Krótka czarna spódniczka ledwo zakrywała jej tyłek, należała też do grona niewielu ulubionych dziewczyny więc gdy obejrzała się w lustrze, na jej twarz wpełzł uśmieszek zadowolenia. Oczywiście, lubiła podobać się sobie.
Do obcisłego ciemnego topu dobrała skórzaną kurtkę, a stopy już teraz bolały ją od dziesięciocentymetrowych szpilek.
Włosy ściągnęła w ciasnego kucyka i wyjąwszy pojedyncze pasma włosów, ponownie obejrzała się w lustrze.
Była już na wielu imprezach w swoim życiu. Nie jest wcale tak, że każdą z nich pamięta. Po prostu niezliczone fotografie i rzekome historie jej znajomych utwierdzają ją w tym przekonaniu.
Odwróciła się od lustra i sięgając po swój telefon odrzuciła przychodzące połączenie. Upewniwszy się, że to nikt ważny schowała telefon do kieszeni kurtki i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Z dołu dobiegł ją gwar toczonych rozmów i zapach kawy. Do przyjazdu Clave pozostawało coraz mniej czasu więc starsi mieszkańcy Instytutu nie zajmowali się niczym innym jak rozmyślaniem nad rozłożeniem pokoi i innymi mało istotnymi sprawami. Rzeczy jak ta wydawały się głupimi drobnostkami które można zostawić na ostatnią chwilę, oni jednak wkładali w to całe swoje serce i było to okropnie frustrujące jak i zwyczajnie nudne.
Megan przewróciła oczami i udała się w stronę pokoju Jack'ea. Zapukała dwukrotnie i w oczekiwaniu aż chłopak otworzy drzwi, zaczęła bębnić palcami o udo wybijając jakiś przypadkowy rytm. Przewróciła oczami gdy po otwarciu przez niego drzwi dobiegł ją uderzający zapach wody kolońskiej.
Udała, że się krztusi na co odpowiedział jej śmiechem. Chłopak ubrany był w biały t-shirt, przetarte luźne jeansy, owiniętą wokół pasa ciemnoczerwoną koszulę w kratę i czarne conversy. Długie brązowe włosy zebrane miał w kucyk. 

-Gotowy? - zapytała nie trudząc się obciągnięciem spódniczki, która niebezpiecznie powędrowała w górę.
-Jasne, tylko wiesz na dworze jest jakieś cztery stopnie na plusie, nie sądzę żeby ten strój był – zastanowił się nad odpowiednim określeniem – wystarczający – skończywszy swoją wypowiedź omiótł ją wzrokiem od stóp do głów, wykonując przy tym niezrozumiały gest ręką.
-Ja natomiast nie sądzę, aby impreza była dobrym miejscem na założenie golfa i termo ocieplaczy- odwróciła się na pięcie i ostatnie słowa wypowiedziała już idąc w stronę schodów.
-Oczywiście – wymamrotał coś w odpowiedzi o tym, że powinien zdjąć swoje zanim wyjdą ale ona nie była w stanie tego usłyszeć ponieważ pokonywała właśnie ostatni schodek.

Na dole spotkała się z przenikliwym spojrzeniem Alexandry, nie zwróciła jednak na nią uwagi. Nie było takiej potrzeby.
Zaraz po tym jak Jack zszedł na dół, oboje usłyszeli znajomy śmiech i u szczytu schodów pojawiła się roześmiana Luna, obejmująca w pasie jak zwykle obojętnego Ben'a.
Dziewczyna założyła przylegającą granatową sukienkę z wycięciem na plecach oraz baletki. Meg przeszło jedynie przez myśl, że jej strój nie pasuje do panujących tam obyczajów.
Ben natomiast założył czarne spodnie oraz zwykłą ciemną koszulę. Zadziwiająco dobrze, jak na niego.
Gdy upewnili się, że mają ze sobą wszystko i założyli kurtki, wyszli i uderzył w nich chłód październikowego wieczoru. Megan zacisnęła usta w wąską kreskę i szybkim krokiem wyszła poza obręb Instytutu. Reszta podążyła za jej przykładem. Po drodze do metra nikt się nie odzywał. Przyglądali się mijanym po drodze ludziom, pogrążonym we własnych myślach. Każdemu z czwórki nocnych łowców przeszło przez myśl, że oni nie wiedzą co się dzieje. Na co narażony jest ich świat i jak skończy się to dla nich – bezbronnych, niewinnych ludzi.
Dotarłszy do metra wypełnili-oczywiście zbędne-formalności i wsiedli do pustego przedziału. Każdy z nich zajął miejsce siedzące. Po drodze Luna zamieniła parę zdań na dość niekonkretny temat z Megan, po czym każdy z nich znów zajął się swoimi sprawami.
Megan wyjęła telefon z kieszeni i ze zniecierpliwieniem czekała, aż strona główna na instagramie zachce się odświeżyć. Polubiła parę przypadkowych zdjęć, jakiś przypadkowych ludzi po czym musieli wysiadać więc rozłączyła się z wi-fi i jej telefon zajął swoje miejsce w kieszeni.
Gęsia skórka pokryła całe jej ciało gdy wysiadła z ciepłego, ogrzewanego przedziału. Ona po prostu szła dalej nie chcąc odwracać się w stronę Jack'a. Wiedziała jakim spojrzeniem to się skończy i nie chciała dawać mu tej satysfakcji, więc tylko zapięła kurtkę pod samą szyję.
Wyszli z metra i pokonali dalszą drogę pieszo.
Gdy znaleźli się pod domem Magnusa, serce Meg zaczęło bić szybciej. Była szczęśliwa i nareszcie mogła powiedzieć, że jest w domu.
Otworzył im sam właściciel, dziewczyna posłała mu słaby uśmiech i przedstawiła każdego z towarzyszy. Wzrok czarownika trochę dłużej spoczął na Benie, ale jakby nikt oprócz nich samych zdawał się tego nie zauważać. Początkowo trzymali się razem, lecz po dwóch drinkach ich drogi się rozeszły. Wspomnienia z tej nocy będą dzielić z kimś innym. Jeśli w ogóle będą ją pamiętać.
Megan celowo odmawiała alkoholu, pamiętała swoją rozmowę z Magnusem.
Upewniwszy się, że nikt z Instytutu nie będzie martwić się o jej nieobecność, po prostu odnalazła wzrokiem czarownika i przecisnąwszy się przez parkiet, zapełniony spoconymi ciałami złapała go za rękę odciągając od jego rozmówcy.
Mężczyzna chciał właśnie wygłosić jakąś złośliwą uwagę na temat jej zachowania, gdy poczuł jak jej ramiona owijają go w pasie. Dziewczyna przycisnęła policzek do jego klatki piersiowej i próbowała nie zakrztusić się nadmiarem jakiś drogich perfum. Trwali tak jeszcze przez chwilę, gdy czarownik odwzajemnił uścisk.

-Magnusie, tak bardzo za tobą tęsknię – powiedziała odsuwając się od niego, w pełni świadoma, że widziała go niecałe dwa dni temu.
-Chodź – podał jej rękę, zupełnie nie zwracając uwagi na jej słowa.

Zaprowadził ją do swojego gabinetu i upewniwszy się, że drzwi są zamknięte otworzył okno. Rześkie powietrze jakby koiło jej nerwy i nie wydawało się już zimne. Wręcz uzależniające. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć czarownik chwyciwszy się framugi okna postawił nogę na parapecie i zniknął w ciemności.
Brunetka stała przez chwilę rozważając w myślach czy powinna zrobić to samo. W końcu zdecydowała, że jest zbyt zdesperowana rozmowy z przyjacielem, więc ściągnęła buty i naśladując jego ruchy stanęła na dachu kurczowo trzymając się okiennicy.
Siedział na płaskiej powierzchni dachu wpatrzony w bezkresną ciemność, po prostu patrzył, rozmyślając.
Po kilku minutach starań dziewczyna wreszcie usiadła obok niego i oparła głowę na jego ramieniu.
Poczęstował ją papierosem, lecz ona odmówiła. Potrzebowała nikotyny, ale Magnus był teraz ważniejszy. On zrozumiał jedynie przez jej spojrzenie więc schował paczkę do kieszeni świecącej marynarki.

-Zaczynam rozumieć dlaczego moja matka nienawidzi nocnych łowców – słowo 'matka' z trudem przeszło jej przez gardło
-Ona ich nie nienawidzi, gdyby tak było prawdopodobnie zerwałaby z nimi wszelkie kontakty.
-Wiem – odparła zastanawiając się nad dalszą wypowiedzią – Nie rozumiem tych ludzi, są tacy obowiązkowi i zacofani. Traktują prawo jako rzecz świętą i przestrzegają je mimo iż jest po prostu idiotyczne
-Dura lex, sed lex - wyrecytował Magnus – Twarde prawo, ale prawo.
-Moja matka też taka jest? - zapytała nie do końca wiedząc czy chce o niej rozmawiać.
-Nie. Męczą ją tacy ludzie. Jest zupełnie taka jak ty. No cóż, przynajmniej była. Dlaczego pytasz?
-Nigdy tak naprawdę jej nie poznałam – powiedziała szczerze, odrzucając od myśli słowa Magnusa o ich podobieństwie.
-Powinnaś dać jej szansę
-Może jeśli ona wytrzeźwieje, jeśli to w ogóle możliwe. Może jeśli zacznie obchodzić ją moja nieobecność, może jeśli zadzwoni. Może.

Oboje wiedzieli, że należy na tym skończyć rozmowę. Jej słowa zawisły pomiędzy nimi. On nie chciał ich przyjąć, a ona wypluła je z siebie. Oczyściła z nich umysł. Po prostu nie chciała zakwaszać nimi jej myśli. Nie chciała myśleć o matce. Już nie.
Ona wstała jako pierwsza tłumacząc się pozostawionymi na pastwę losu towarzyszami. Nie chciała jeszcze odchodzić, pragnęła po prostu pozostać blisko przyjaciela i czuć się bezpieczna jeszcze przez chwilę. Jednak musiała, wiedziała że była odpowiedzialna za tych których tu przyprowadziła. Mimo iż nie obchodzili ją oni nie chciała robić nikomu kłopotów, sobie też nie.
Metro jak zwykle o tej porze było puste. Luna co chwile przerywała panującą ciszę śmiejąc się z nudnych żartów Ben'a. Jack szedł gdzieś z tyłu z trudem panując nad równowagą. Przy pomocy Megan wsiedli do przedziału i podczas dłużącej się w nieskończoność jazdy nie odzywali się do siebie.
Wysiadając Luna potknęła się i dzięki szybkiej interwencji brunetki nie doznała bliskiego kontaktu z ziemią.
Wrócili do Instytutu około drugiej nad ranem. Jack otworzył drzwi i zamarł uniemożliwiając innym wejście do środka. Megan zniecierpliwiona i zmarznięta przecisnęła się pod jego ramieniem i napotkała na sobie zaciekawione spojrzenie skośnych, brązowych oczu. Stała przed nią długonoga dziewczyna, oszołamiająco piękna. Jej uroda odrywała na chwilę od rzeczywistości. Brązowe włosy idealnie ułożone opadały kaskadą na jej ramiona.
Meg otworzyła usta aby coś powiedzieć, ale przeszkodził jej silny uścisk Jack'a na ramieniu. Wykrzywiła usta w grymasie bólu strącając jego rękę. Patrzyła jak stara się zachować równowagę podpierając się ściany ręką. Chłopak wreszcie poddał się i po prostu stąpając z nogi na nogę wpatrywał się z niedowierzaniem w dziewczynę. Wszystko trwało jakieś dziesięć sekund zanim on się odezwał:


-Pia.  



//Nora
NAPRAWDĘ BARDZO PRZEPRASZAM, ŻE ROZDZIAŁ JEST DOPIERO TERAZ, po prostu niezliczone obowiązki związane ze szkołą nie pozwalają mi być systematyczną:/ Mam nadzieję, że rozdział się podoba i błagam o komentarze, są najbardziej motywującą rzeczą na świecie!